Dzień nie zapowiadał
się na wyjątkowy do momentu, aż nie dostała czerwonego alarmu.
Podniosła z blatu słuchawkę, wsadziła do ucha, po czym nacisnęła
mały przycisk.
– Co tam? – zapytała znudzonym głosem, ale zaczęła zakładać
bojowy mundur.
–
Sprawa priorytetowa. Do przejęcia paczka z Ziemi – odpowiedział
damski, zniecierpliwiony głos. – Powiedz, że się zgadzasz.
Wszyscy jak słyszą, że chodzi o Ziemię, to srają w gacie. Brak
mi ludzi!
–
Isla, wiesz dobrze, że biorę wszystko. Nawet, to siedlisko
mutantów. – Brunetka związała ciasno włosy i założyła maskę
na twarz. – Mam tylko nadzieję, że tym razem nie zawiedziecie z
profitami.
–
Nie martw się. Kasa jest w porządku. Zlecenie jest z samej góry,
więc sama rozumiesz.
Tyle
jej wystarczyło, reszty dowie się na miejscu. Rozłączyła się,
po czym weszła do teleportera. Wybrała odpowiedni kod, a po
uzyskaniu zgody na wejście, w zaledwie kilka sekund, znalazła się
w jednostce należącej do Aimeiz. Rozejrzała się wokół i zaklęła
pod nosem. W sumie mogła się domyślić, że Gal też weźmie tę
robotę.
–
Scar!* – Rudowłosy mężczyzna rozłożył szeroko ręce, jakby
chciał ją przytulić. – Jak się, kurwa, nie cieszę, że cię
widzę!
–
Z wzajemnością – odparła brunetka, po czym go wyminęła.
Jak
ten facet działał jej na nerwy, to świat nie miał pojęcia, lecz
sama przed sobą musiała przyznać, że był świetny w tym co robił
i pod tym względem rozumieli się bez słów.
Stanęła
przed monitorem, chcąc poznać szczegóły misji, ale wszystko było
utajnione. Podane były tylko współrzędne i informacja, że mają
dostarczyć przesyłkę w jednym kawałku. Co to jest, jakich
rozmiarów – żadnej wzmianki.
Z
kabiny teleportera wyszła kolejna osoba – mężczyzna z długimi,
blond włosami, związanymi na karku rzemykiem. Skinął głową w
geście przywitania i podszedł do Scar.
–
Co napisali? – zapytał Cillian.
–
Nic. Wszystko tajne, więc pewnie, to misja samobójcza – kobieta
wzruszyła ramionami, jakoś ta myśl nie robiła na niej większego
wrażenia.
–
Jak każda, w której bierzesz udział. – Do pomieszczenia wszedł
kapitan i uśmiechnął się słabo do brunetki.
–
A skoro ty dowodzisz, to z pewnością zginiemy. – Przechyliła
głowę na bok, a pod maską pojawił się zawadiacki uśmiech.
–
Już, już, spokój. – Za Liamem, wbiegła drobna blondynka, o
wielkich, zielonych oczach. – Wolałabym, żebyście nie skoczyli
sobie do gardeł już teraz. A jak wykonacie zadanie, to róbcie co
chcecie. – Posłała zebranym niewinny uśmiech, ale w jej
spojrzeniu kryła się groźba. – Moi drodzy, proszę za mną po
uzbrojenie.
Ten
kto znał Islę dłużej, niż jedna czy dwie misje, wiedział, że z
tą niepozorną kobietą, nie należy zaczynać. Jeśli chciała
potrafiła być wredna i nie jednemu adeptowi, skopała tyłek na
szkoleniach. Zdecydowanie lepiej było mieć ją po swojej stronie.
–
Hej! – Gal zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu. –
A reszta?
–
Hmm... Tak się składa, że wystarczy czwórka, a poza tym, nikt
więcej się nie zgodził. – Isla uśmiechnęła się trochę
niepewnie, ale ruszyła przed siebie, a wszyscy za nią.
W
zbrojowni nikt się nie odzywał. Każdy w milczeniu wybierał
najlepszą dla siebie broń. Nie była to ich pierwsza wizyta na
Ziemi, więc doskonale zdawali sobie sprawę, że najlepiej wybierać
to, co zabija bez zbędnego hałasu. Dlatego też, każdy w pierwszej
kolejności sięgnął po karabin dźwiękochłonny.
Isla
przez moment uważnie przyglądała się wszystkim, żeby upewnić
się, że są gotowi. Ale na takie misje, nigdy nie można było być
gotowym. Nieważne jak dobrym się było, jak zdeterminowanym. I choć
nie wątpiła w umiejętności całej czwórki, to zdawała sobie
sprawę, że mało kto z Ziemi wracał żywy. A od momentu, kiedy
zaraza rozprzestrzeniła się na cały glob, nikt nie chciał się
tam znaleźć.
–
W porządku. Włączcie komunikatory na poziomie pięćset
czternastym. Będę dostępna na tym kanale, jeśli będziecie mnie
potrzebować. – Wbiła kod na panelu, który trzymała w dłoniach
i sprawdziła połączenie. – Okej. W rejonie, w którym znajduje
się paczka, jest zima. Temperatura waha się między trzydziestoma,
a czterdziestoma stopniami Celsjusza na minusie, pada śnieg i wieje
silny wiatr. Choć czasami pogoda trochę się poprawia, to nie
dajcie się nabrać. Warunki są ciężkie. Macie dwadzieścia cztery
godziny na powrót do punktu zrzutu. Jeśli nie zdążycie,
zostajecie na Ziemi. To było by tyle w kwestii odprawy.
Niespełna
pięć minut później siedzieli w Pelikanie, kierując się w stronę
planety, która niegdyś była ich domem. Scar pamiętała to miejsce
jak przez mgłę. Gdy ją zabrano, była jeszcze dzieckiem.
Wspomnienia po takim czasie się zamazały.
Była
najmłodsza z ich małego oddziału, ale chyba najmocniej
nienawidziła mutantów. Właśnie przez nich straciła wszystko, na
czym jej najmocniej zależało – rodzinę.
Gdy
transportowiec znalazł się w mezosferze ziemskiej, podnieśli się
z miejsc i ustawili w szeregu. Teleportacja na taką odległość,
zawsze była nieprzyjemna. I nieważne o jaką planetę chodziło.
Czym dalej przenoszono żywy organizm, tym gorzej to na niego
oddziaływało.
–
Isla, zgłaszam gotowość. – Liam zgłosił blondynce dotarcie na
wyznaczone miejsce, gdy już każdego opuściły mdłości.
–
Według map, jesteście na małym placu. Idźcie na północ dwa
kilometry, gdy dojdziecie do rozwidlenia, skręcicie w prawo i do
samego końca, jakieś pięć kilometrów. Na wzniesieniu jest dom.
Tam znajdziecie przesyłkę.
Kiedy
usłyszeli instrukcje, tylko skinęli na siebie głowami, po czym
ruszyli, jeden za drugim w ciszy. Choć zbytnio nie musieli się
pilnować, bo wiatr wył nieznośnie głośno. Każdy szczelniej
zakrył twarz, bo zimno aż zabierało dech. Kombinezony utrzymywały
odpowiednią temperaturę ciała, ale wiatr, z zacinającym ostro
śniegiem i tak dawał się we znaki.
Kapitan
nagle się zatrzymał, a pozostali poszli jego śladem. Obserwowali
uważnie okolicę, ale widoczność była praktycznie zerowa,
wszystko tonęło w bieli.
–
Na drugiej coś jest. – Usłyszeli w słuchawkach i skierowali
wzrok w tamtą stronę.
–
Sprawdzę to – zgłosił Cillian, poklepał Scar po ramieniu, po
czym oddalił się w podanym kierunku.
Kobieta
oparła się ramieniem o słup i śledziła przez lunetę karabinu,
oddalającą się sylwetkę. Przynajmniej się starała, bo zaledwie
po kilku metrach, straciła go z oczu.
–
Cil, jesteś? Nie widzę cię. – Gdy odpowiedziała jej cisza,
zacisnęła zęby i zmrużyła oczy. – Cil.
–
Wszystko gra. Nic tu nie ma. – W końcu blondyn odpowiedział,
uspokajając tym resztę zespołu.
–
To wracaj i idziemy dalej – rzucił kapitan.
Ponownie
grupa ruszyła ulicą. Miejscami brodzili w śniegu po kolana, a
innym razem szli po czarnym asfalcie. Gdyby nie okoliczności i
czyhające na nich potwory, to można by się pokusić o
stwierdzenie, że zima jest piękna. Zwłaszcza na Ziemi, bo śnieg
przykrywał wszystkie brudy. Choć taka mroźna pogoda miała swoje
plusy. Ich ślady były zacierane, a obecność skutecznie maskowana.
Nawet jeśli w okolicy przebywali jacyś mutanci, to z pewnością
ich nie dostrzegali. Minusem było to, że i grupka żołnierzy
niewiele widziała.
Gdy
wyszli spomiędzy budynków, zaczęli biec truchtem. Czym prędzej
znajdą się na miejscu, tym lepiej dla nich. Odpoczną, znajdą
paczkę i wrócą na miejsce zrzutu.
Wydawało
się, że śnieżyca ustępuje, widoczność się nieco poprawiła i
na horyzoncie pojawił się ciemny zarys. Czym bliżej podchodzili,
tym stawał się większy, aż dotarli do ogrodzenia, za którym
znajdowała się ogromna posiadłość. Na bramie wisiała, ręcznie
wypisana tabliczka „UWAGA PRĄD”.
–
Panie przodem. – Gal zsunął kominiarkę z ust i uśmiechnął się
szeroko, na co Scar przewróciła oczami, choć przez jej maskę i
tak nie mógł tego zobaczyć.
–
Cholerny tchórz – odpowiedziała brunetka i zaczęła kopać nogą
w śniegu.
Pod
warstwą białego puchu znalazła jakiś przedmiot. Wiele się nie
zastanawiając, rzuciła go na płot, ale nic się nie stało.
Przerzuciła więc karabin przez ramię i zaczęła wspinać się po
ogrodzeniu. Z wdziękiem wylądowała po drugiej stronie, a po chwili
już wszyscy zmierzali w kierunku drzwi wejściowych, które okazały
się zamknięte na cztery spusty.
–
Rozdzielimy się. – Liam rozejrzał się wokół. – Gal i Scar w
lewo, my na prawo. Postarajcie się wejść po cichu.
–
Tak jest – odpowiedzieli chórem i ruszyli w wyznaczonych
kierunkach.
Brunetka
zaglądała w okna, ale za każdym razem okazywało się, że są one
zabite deskami od środka. Mężczyzna lustrował wzrokiem otoczenie,
szukając choć najmniejszego ruchu. W końcu Scar zrezygnowała, ze
sprawdzania okien i szturchnęła Gala, a gdy ten zwrócił na nią
uwagę, pokazała dłonią w górę. Skinął głową, po czym
odwrócił się plecami, żeby dalej ją ubezpieczać. Może ci dwoje
za sobą nie przepadali, ale gdy byli na wspólnej misji, to nie było
sprawniejszego i bardziej zgranego duetu.
Kobieta
zaczęła wspinać się po ścianie, w kierunku okna na pierwszym
pietrze. Posiłkowała się każdym wystającym elementem, aż w
końcu dosięgnęła parapetu, podciągnęła się i usiadła na nim.
Przystawiła głowę do szyby, chcąc zobaczyć, co się za nią
znajduje, ale było zbyt ciemno. Pocieszające było to, że nic nie
blokowało okna.
Przyłożyła,
zwiniętą w pięść dłoń do szkła, po czym odsunęła na kilka
centymetrów i uderzyła. Zamarła, gdy kawałki szyby wleciały do
środka, niosąc ze sobą cichy brzdęk. Ale wydawało się, że nikt
na to nie zareagował. Zaczerpnęła powietrza z ulgą, po czym
wsunęła rękę przez otwór i otworzyła okno. Weszła do środka,
starając się nie deptać kawałków szkła. Z kieszeni wyciągnęła
małą latarkę, przekręciła, a w kolejnej sekundzie wąski snop
światła, padał na każdy kąt, czy podejrzany kształt. Nie
znalazła nic nadzwyczajnego – duże łóżko, toaletka z krzesłem,
wysoka szafa i komoda, na której stały jakieś bibeloty, a wszystko
pokryte grubą warstwą kurzu.
Odsunęła
się od okna, robiąc miejsce Galowi, który zeskoczył z parapetu z
głośnym sapnięciem. Natychmiast odwróciła się w jego stronę,
świecąc mu prosto w oczy.
–
Może jeszcze zaczniesz śpiewać?! – syknęła w jego stronę.
–
Przepraszam – wymamrotał i ruszył do przodu, z gotowym do użycia
karabinem.
–
Liam, weszliśmy – poinformowała kapitana. – Ale oknem na lewej
ścianie, na pietrze. Cały dół pozabijany dechami.
–
Przyjąłem. My obejdziemy do końca i jak nic nie znajdziemy,
pójdziemy za wami.
Brunetka
z przyzwyczajenia skinęła głową, a następnie razem z Galem
przemieszczali się jak najciszej. Nie mieli pewności, że
posiadłość jest pusta. Równie dobrze na każdym poziomie mogło
być po kilkadziesiąt mutantów. Korytarz wydawał się
nieskończenie długi, zwłaszcza, gdy wszędzie panowały, niemal że
egipskie ciemności. Na dodatek było sporo drzwi do sprawdzenia, a
ich tylko dwoje. Scar stanęła przy jednych z nich, gotowa wejść
do środka, ale coś z końca korytarza zwróciło jej uwagę.
Podniosła twarz na Gala, który tylko przytaknął i skierował
kroki w stronę dobiegającego ich dźwięku. Po zaledwie kilku
krokach, zza zakrętu wyszedł mężczyzna i celował do nich z
broni.
Stali
tak przez kilka minut, mierząc do siebie, aż obcy w końcu
zdecydował się opuścić pistolet. Położył go na podłodze i
uniósł dłonie w górę.
–
Powiedzcie tylko, że jesteście z Aimeiz.
–
Człowiek? – Gal wpatrywał się tępo w mężczyznę przed nimi, a
ten przytaknął.
–
Świetnie – warknęła kobieta. – I zapewne, to ty jesteś
paczką.
Kiedy
obcy znów przytaknął, wtedy dopiero opuściła broń.
Pospiesznie
zeszli na dół do drzwi, które można było otworzyć i wpuścili
do środka Liama i Cilliana. Gdy wracali na wyższe piętra,
mężczyzna mieszkający w posiadłości, opowiedział im o
zabezpieczeniach, o panelach słonecznych na dachu, które w taką
pogodę nie pełniły swojej roli i musiał oszczędzać prąd,
dlatego też wszędzie jest tak ciemno. W końcu dotarli do pokoju, w
którym mieszkał. Co ich zaskoczyło, wyglądał jak zwykła
sypialnia z dziwną radiostacją na biurku.
–
Tak w ogóle na imię mam Heath – rzucił im przez ramię, gdy
zaczął szykować kubki. – Na pewno zmarzliście. Zrobię wam
herbaty. Nawet nie macie pojęcia jak się ciesze, że jesteście! –
Uśmiechnął się do nich szeroko. – Już myślałem, że
oszaleję, ale udało mi się wysłać sygnał i połączyłem się z
jednostką Aimeiz. Obiecali, że przyślą kogoś i mnie stąd
zabiorą.
–
Są jeszcze jacyś ocalali? – Liam wpatrywał się w mężczyznę,
wyczekując odpowiedzi.
–
Nikogo nie spotkałem, nikt nie przyszedł. Czasami widuję
przemienionych.
–
Mutantów – poprawiła go Scar, po czym wróciła do oglądania
pomieszczenia.
–
Nikogo poza nimi. To co? – Ponownie uśmiechnął się szeroko i
potarł dłonie. – Rozgrzejecie się i lecimy?
–
Za dwadzieścia dwie godziny przybędzie transport – oznajmił
Cillian, spoglądając na zegarek, a uśmiech z twarzy Heatha
wyparował.
–
Przecież do tego czasu, to oni tu przyjdą. Na pewno was wyczuli. –
Spoglądał po swoich „gościach”, z przerażeniem w oczach.
–
To będziemy się bronić. – Scar stanęła przed mężczyzną i
oddała mu jego pistolet. – Tylko lepiej z tego nie strzelaj, bo
zwabisz ich jeszcze więcej.
–
Odezwała się baba z karabinem – prychnął.
–
Pochłaniają dźwięk do tego stopnia, że jest słyszalny tylko w
idealnej ciszy. – Gal uśmiechnął się krzywo. – Jeśli teraz
bym strzelił Scar w łeb, to byś tego nie usłyszał, jedynie
poczułbyś jej mózg na twarzy.
–
Wal się. – Brunetka warknęła, po czym podeszła do łóżka i
rzuciła się na nie. – Biorę ostatnią wartę.
Mimo
usilnych prób zaśnięcia, nie było jej to dane, bo panowie zaczęli
grać w karty i robili przy tym sporo hałasu. Zsunęła się z
łóżka, po czym zaczęła chodzić po pokoju. Stanęła przy oknie,
chcąc upewnić się, że nic im nie zagraża.
Śnieg
przestał padać, przez co doskonale było widać zachodzące słońce.
Na ziemi tańczyły ze sobą, bladoróżowe i pomarańczowe barwy. A
przez wszechobecną puchową biel, krajobraz wyglądał wyjątkowo
spokojnie, choć wiedziała, że gdzieś tam, czai się
niebezpieczeństwo. Zastanawiała się nad tym, czy kiedykolwiek
ludzie wrócą na Ziemię, czy będzie im to dane. Może i było to
możliwe do wykonania, ale wszystkie mutanty musiały by zostać
wybite, a to graniczyło z cudem. Na dodatek, według zapewnień
Heatha, zaczynali się organizować. Już nie atakowali pojedynczo,
bo popychał ich do tego instynkt, tylko zbierali się w grupy.
Zupełnie jakby planowali, polowali.
Westchnęła
cicho. Nawet jeśli ludzie tu wrócą, to i tak nie wymażą
przeszłości.
–
Przejdę się – Kobieta rzuciła przez ramię, gdy wychodziła z
pomieszczenia.
W
większości pokoi nie było nic nadzwyczajnego, praktycznie tylko
meble pokryte kurzem, ale jeden ją zainteresował. Było w nim
czysto. Na biurku leżały jakieś próbki, dokumenty. Z szuflad
szafy, która stała przy ścianie, wystawały kolejne dokumenty.
Zaczęła to wszystko przeglądać, aż w pewnym momencie
zesztywniała. To, co miała przed oczami nie mogło być prawdą, a
jednak dokumentacja nie kłamała. Przełknęła z trudem ślinę, po
czym rzuciła się w stronę pokoju Heatha.
Wpadła
do środka jak burza, mierząc z broni w mężczyznę. Wstał i
cofnął się gwałtownie, a na twarzy gościł czysty strach.
–
Scar, co ty wyprawiasz? – Cil wpatrywał się w kobietę wyraźnie
zszokowany.
–
To jeden z nich – syknęła, wprawiając wszystkich w
dezorientację. – To cholerny mutant.
–
Nie jes...
–
Zamknij się! – Zrobiła kilka kroków w przód, ale drogę
zastąpił jej Liam.
–
Odłóż broń. – Spojrzał na nią twardo, a gdy tego nie zrobiła,
zacisnął zęby wyraźnie zły. – To jest rozkaz!
Kobieta
z ociągnięciem, ale wykonała polecenie. Spojrzała na kapitana,
później na mężczyznę pod ścianą i wróciła wzrokiem do Liama.
–
Wiedziałeś. Od początku wiedziałeś, po co tu jesteśmy. –
Mężczyzna skinął głową, a ona prychnęła.
–
Jego komórki zmutowały, ale nie ma, niepożądanych efektów
ubocznych. Możliwe, że dzięki niemu będzie można cofnąć proces
mutacji.
–
Sam w to nie wierzysz. Tego nie da się cofnąć. Za długo pracuję
dla Aimeiz, żeby nie wiedzieć, po co jest im potrzebny. Będą
tworzyć super żołnierza. Przecież od tego się wszystko zaczęło.
Po
tych słowach odwróciła się i wyszła. Nie miała ochoty dalej z
nimi rozmawiać. Była zwykłym najemnikiem, i tak naprawdę nie
powinno jej obchodzić, co jest przesyłką. Nawet jeśli, to był
facet, zagrażający ich istnieniu.
Przez
całą noc nie zmrużyła oka, tylko włóczyła się po posiadłości,
sprawdzając okna i drzwi. Choć to i tak był tylko pretekst.
Zwyczajnie nie chciała przebywać z Heathem w jednym pokoju.
O
świcie wyruszyli w stronę punktu odbioru. Droga w jedną stronę
zajęła im trzy godziny. Licząc obchód budynku i próby dostania
się do jego wnętrza. Nie byli pewni, ile czasu zajmie im dostanie
się do wyznaczonego miejsca, ale musieli zakładać, że z
przesyłką, będą szli dłużej. Poza tym, tam też były budynki.
Najwyżej się gdzieś ukryją i przeczekają.
Śnieg
prószył delikatnie, wiatr był ledwo wyczuwalny. Dzięki takim
warunkom widoczność była znakomita. Nie było widać żadnego
mutanta. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, aż nie
dobiegł ich przeraźliwy ryk. Popatrzyli po sobie, mocniej ściskając
broń w dłoniach. Już po chwili nacierała na nich pokaźna grupa,
wściekłych mutantów.
Pierwsze
strzały oddała Scar, powalając kilku z pierwszego rzędu, na co
pozostali zawyli głośno.
–
Do budynków – krzyknął Liam, po czym zaczęli biec, strzelając
za siebie.
Niespodziewanie
z drugiej strony biegła kolejna grupa i zdecydowanie nie była
przyjaźnie nastawiona. Informacja była prawdziwa, mutanci zaczęli
się organizować.
Gal
wyważył pierwsze, lepsze drzwi i wbiegł do środka, lustrując
otoczenie. Za nim wpadł kapitan i Heath, a po chwili dołączyli
Scar i Cillian. Zabarykadowali wejście, tym co było pod ręką.
Zdawali sobie sprawę z tego, że to mutantów nie zatrzyma, ale kupi
im trochę czasu.
Plan
był prostu i wychodziło na to, że jedyny jaki ma szansę na
powodzenie – dostać się na dach i przenieść się na kolejny
dom, oceniając przy tym położenie wroga.
Gdy
przechodzili z dachu na dach, pogoda uległa pogorszeniu. Zerwał się
wiatr, a śnieg zaczął zacinać. W pewnym momencie Scar pośliznęła
się i zaczęła zsuwać się po oblodzonych dachówkach. Cil rzucił
się, żeby ją złapać, ale sam też nie mógł się utrzymać,
przez co brunetka pociągnęła go ze sobą w dół.
Kilka
długich minut minęło, nim reszcie udało się do nich zejść.
Jednak gdy już dotarli na miejsce, przeżyli szok. Cały ogród
wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan. Drzewka powyrywane
z korzeniami i przykryte lodem, połamane meble ogrodowe. A w miejscu
upadku brunetki i blondyna, stała kiedyś przepiękna, szklana
altana. Obecnie jednak, była niczym więcej, jak śmiertelną
pułapką, o czym świadczyły plamy szkarłatu na białym puchu.
Cillian
spadł wprost na pękniętą szybę, która niemal przecięła go na
pół. Gal podszedł do niego i klnąc pod nosem, zamknął mu oczy.
Przeżyli tyle misji, a pokonała go zwykła szopka. Zacisnął zęby,
po czym przeniósł się do ciała Scar.
–
Gal – wychrypiała z ledwością kobieta, gdy kucnął tuż przy
niej.
–
Ona żyje! – krzyknął do kapitana, a sam już oceniał jej
uszkodzenia.
Nie
było dobrze. Metalowy pręt przebił ją na wylot, przechodząc
przez płuco. Nie było szans na jej uratowanie, nie w tych
warunkach. Mogli tylko być przy niej, gdy będzie umierać.
Z
ledwością uniosła dłoń do głowy, po czym ściągnęła maskę.
Uśmiechnęła się krzywo, gdy mężczyźni wodzili wzrokiem po jej
twarzy. Wszak nikt, nigdy nie widział jej bez maski. Ale dopiero
teraz pojęli, dlaczego tak było. Od prawej skroni, przez powiekę,
nos, lewy kącik ust, aż do szyi, ciągnęła się szeroka, czerwona
blizna.
–
Dlatego Scar? – Gal odsunął z jej czoła kilka zabłąkanych
kosmyków.
–
Scarlett – wyszeptała z trudem. – Na imię mi Scarlett.
Kobieta
próbowała odwrócić głowę, żeby sprawdzić, gdzie jest Cillian,
ale widok zasłonił jej Liam. Potrząsnął głową, a w jego oczach
dostrzegła smutek. Przymknęła powieki, a spod jednej z nich
wypłynęła samotna łza, która zaczęła zamarzać. A w kolejnej
sekundzie jej serce przestało bić.
Trzy
miesiące później...
Spojrzała
na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po szóstej
wieczorem. Zsunęła stopy na miękki dywan, przeciągnęła się
leniwie i poszła do łazienki. Ręcznik zawiesiła na kabinie
prysznica, a sama weszła do jej środka. Uniosła głowę, by
strumień wody spływał po jej twarzy w delikatnej pieszczocie.
Trwała tak kilka minut, ciesząc się tą chwilą.
Gdy
spłukała ostatnią pianę z ciała, okryła się ręcznikiem i
wyszła na chłodne płytki. Każdy jej krok, odznaczał się mokrym
śladem na podłodze. Stanęła przed lustrem i przetarła je dłonią,
bo całkowicie zaparowało. Przygryzła dolną wargę, przyglądając
się swojemu odbiciu. Prawie podskoczyła, gdy zobaczyła w lustrze,
czekoladowe, wpatrzone wprost w nią oczy.
–
Wystraszyłeś mnie. – Uśmiechnęła się delikatnie i poprawiła
ręcznik.
–
Nie miałem takiego zamiaru – odpowiedział, nie ruszając się z
miejsca, ani nie spuszczając wzroku. – Znów to robisz.
–
Co? – Kobieta uniosła jedną brew, udając zdziwienie.
–
Sprawdzasz czy blizna nie wraca.
Przymknęła
na moment powieki, a gdy je otworzyła, mężczyzna stał tuż za
nią. Westchnęła cicho i odwróciła się do niego twarzą.
–
Masz rację – przyznała niechętnie, nie patrząc mu w oczy.
–
Scarlett – wyszeptał jej imię, a dłońmi sunął powoli po
ramionach, aż dotarł do tali. – Komórki zmutowały. Leczysz się
błyskawicznie, wszystkie skazy na skórze zniknęły i nie wrócą.
Wciągnęła
powietrze ze świstem i w końcu podniosła na niego wzrok.
Uśmiechnął się do niej czule, a następnie przyciągnął bliżej
siebie.
–
Nadal mam wyrzuty sumienia.
–
Nie mogłem go uratować, przecież wiesz. Jak do was dotarliśmy, on
już nie żył.
–
Wiem, ale to wszystko... – przerwała i potrząsnęła głową. –
Mam świadomość, że gdyby nie śmierć Cilliana, to nie byłoby
cię teraz ze mną.
–
Ale jestem i to się liczy. – Złożył na ustach brunetki namiętny
pocałunek, który ochoczo odwzajemniła. Gdy się od niej odsunął,
jęknęła niezadowolona, na co uśmiechnął się z typowo męską
satysfakcją. – Pośpiesz się, Liam i Gal już na pewno na nas
czekają.
* Scar – z ang.
„blizna”.
Mroźna misja powstała zaledwie w dwanaście godzin i nie wiem czy jestem z tego tekstu zadowolona, bo od momentu wysłania go na konkurs (Kreatywne spojrzenie – Zimowy konkurs), to go nie przeczytałam ponownie.