MROŹNA MISJA

Dzień nie zapowiadał się na wyjątkowy do momentu, aż nie dostała czerwonego alarmu. Podniosła z blatu słuchawkę, wsadziła do ucha, po czym nacisnęła mały przycisk.
– Co tam? – zapytała znudzonym głosem, ale zaczęła zakładać bojowy mundur.
– Sprawa priorytetowa. Do przejęcia paczka z Ziemi – odpowiedział damski, zniecierpliwiony głos. – Powiedz, że się zgadzasz. Wszyscy jak słyszą, że chodzi o Ziemię, to srają w gacie. Brak mi ludzi!
– Isla, wiesz dobrze, że biorę wszystko. Nawet, to siedlisko mutantów. – Brunetka związała ciasno włosy i założyła maskę na twarz. – Mam tylko nadzieję, że tym razem nie zawiedziecie z profitami.
– Nie martw się. Kasa jest w porządku. Zlecenie jest z samej góry, więc sama rozumiesz.
Tyle jej wystarczyło, reszty dowie się na miejscu. Rozłączyła się, po czym weszła do teleportera. Wybrała odpowiedni kod, a po uzyskaniu zgody na wejście, w zaledwie kilka sekund, znalazła się w jednostce należącej do Aimeiz. Rozejrzała się wokół i zaklęła pod nosem. W sumie mogła się domyślić, że Gal też weźmie tę robotę.
– Scar!* – Rudowłosy mężczyzna rozłożył szeroko ręce, jakby chciał ją przytulić. – Jak się, kurwa, nie cieszę, że cię widzę!
– Z wzajemnością – odparła brunetka, po czym go wyminęła.
Jak ten facet działał jej na nerwy, to świat nie miał pojęcia, lecz sama przed sobą musiała przyznać, że był świetny w tym co robił i pod tym względem rozumieli się bez słów.
Stanęła przed monitorem, chcąc poznać szczegóły misji, ale wszystko było utajnione. Podane były tylko współrzędne i informacja, że mają dostarczyć przesyłkę w jednym kawałku. Co to jest, jakich rozmiarów – żadnej wzmianki.
Z kabiny teleportera wyszła kolejna osoba – mężczyzna z długimi, blond włosami, związanymi na karku rzemykiem. Skinął głową w geście przywitania i podszedł do Scar.
– Co napisali? – zapytał Cillian.
– Nic. Wszystko tajne, więc pewnie, to misja samobójcza – kobieta wzruszyła ramionami, jakoś ta myśl nie robiła na niej większego wrażenia.
– Jak każda, w której bierzesz udział. – Do pomieszczenia wszedł kapitan i uśmiechnął się słabo do brunetki.
– A skoro ty dowodzisz, to z pewnością zginiemy. – Przechyliła głowę na bok, a pod maską pojawił się zawadiacki uśmiech.
– Już, już, spokój. – Za Liamem, wbiegła drobna blondynka, o wielkich, zielonych oczach. – Wolałabym, żebyście nie skoczyli sobie do gardeł już teraz. A jak wykonacie zadanie, to róbcie co chcecie. – Posłała zebranym niewinny uśmiech, ale w jej spojrzeniu kryła się groźba. – Moi drodzy, proszę za mną po uzbrojenie.
Ten kto znał Islę dłużej, niż jedna czy dwie misje, wiedział, że z tą niepozorną kobietą, nie należy zaczynać. Jeśli chciała potrafiła być wredna i nie jednemu adeptowi, skopała tyłek na szkoleniach. Zdecydowanie lepiej było mieć ją po swojej stronie.
– Hej! – Gal zmarszczył brwi, rozglądając się po pomieszczeniu. – A reszta?
– Hmm... Tak się składa, że wystarczy czwórka, a poza tym, nikt więcej się nie zgodził. – Isla uśmiechnęła się trochę niepewnie, ale ruszyła przed siebie, a wszyscy za nią.
W zbrojowni nikt się nie odzywał. Każdy w milczeniu wybierał najlepszą dla siebie broń. Nie była to ich pierwsza wizyta na Ziemi, więc doskonale zdawali sobie sprawę, że najlepiej wybierać to, co zabija bez zbędnego hałasu. Dlatego też, każdy w pierwszej kolejności sięgnął po karabin dźwiękochłonny.
Isla przez moment uważnie przyglądała się wszystkim, żeby upewnić się, że są gotowi. Ale na takie misje, nigdy nie można było być gotowym. Nieważne jak dobrym się było, jak zdeterminowanym. I choć nie wątpiła w umiejętności całej czwórki, to zdawała sobie sprawę, że mało kto z Ziemi wracał żywy. A od momentu, kiedy zaraza rozprzestrzeniła się na cały glob, nikt nie chciał się tam znaleźć.
– W porządku. Włączcie komunikatory na poziomie pięćset czternastym. Będę dostępna na tym kanale, jeśli będziecie mnie potrzebować. – Wbiła kod na panelu, który trzymała w dłoniach i sprawdziła połączenie. – Okej. W rejonie, w którym znajduje się paczka, jest zima. Temperatura waha się między trzydziestoma, a czterdziestoma stopniami Celsjusza na minusie, pada śnieg i wieje silny wiatr. Choć czasami pogoda trochę się poprawia, to nie dajcie się nabrać. Warunki są ciężkie. Macie dwadzieścia cztery godziny na powrót do punktu zrzutu. Jeśli nie zdążycie, zostajecie na Ziemi. To było by tyle w kwestii odprawy.
Niespełna pięć minut później siedzieli w Pelikanie, kierując się w stronę planety, która niegdyś była ich domem. Scar pamiętała to miejsce jak przez mgłę. Gdy ją zabrano, była jeszcze dzieckiem. Wspomnienia po takim czasie się zamazały.
Była najmłodsza z ich małego oddziału, ale chyba najmocniej nienawidziła mutantów. Właśnie przez nich straciła wszystko, na czym jej najmocniej zależało – rodzinę.
Gdy transportowiec znalazł się w mezosferze ziemskiej, podnieśli się z miejsc i ustawili w szeregu. Teleportacja na taką odległość, zawsze była nieprzyjemna. I nieważne o jaką planetę chodziło. Czym dalej przenoszono żywy organizm, tym gorzej to na niego oddziaływało.
– Isla, zgłaszam gotowość. – Liam zgłosił blondynce dotarcie na wyznaczone miejsce, gdy już każdego opuściły mdłości.
– Według map, jesteście na małym placu. Idźcie na północ dwa kilometry, gdy dojdziecie do rozwidlenia, skręcicie w prawo i do samego końca, jakieś pięć kilometrów. Na wzniesieniu jest dom. Tam znajdziecie przesyłkę.
Kiedy usłyszeli instrukcje, tylko skinęli na siebie głowami, po czym ruszyli, jeden za drugim w ciszy. Choć zbytnio nie musieli się pilnować, bo wiatr wył nieznośnie głośno. Każdy szczelniej zakrył twarz, bo zimno aż zabierało dech. Kombinezony utrzymywały odpowiednią temperaturę ciała, ale wiatr, z zacinającym ostro śniegiem i tak dawał się we znaki.
Kapitan nagle się zatrzymał, a pozostali poszli jego śladem. Obserwowali uważnie okolicę, ale widoczność była praktycznie zerowa, wszystko tonęło w bieli.
– Na drugiej coś jest. – Usłyszeli w słuchawkach i skierowali wzrok w tamtą stronę.
– Sprawdzę to – zgłosił Cillian, poklepał Scar po ramieniu, po czym oddalił się w podanym kierunku.
Kobieta oparła się ramieniem o słup i śledziła przez lunetę karabinu, oddalającą się sylwetkę. Przynajmniej się starała, bo zaledwie po kilku metrach, straciła go z oczu.
– Cil, jesteś? Nie widzę cię. – Gdy odpowiedziała jej cisza, zacisnęła zęby i zmrużyła oczy. – Cil.
– Wszystko gra. Nic tu nie ma. – W końcu blondyn odpowiedział, uspokajając tym resztę zespołu.
– To wracaj i idziemy dalej – rzucił kapitan.
Ponownie grupa ruszyła ulicą. Miejscami brodzili w śniegu po kolana, a innym razem szli po czarnym asfalcie. Gdyby nie okoliczności i czyhające na nich potwory, to można by się pokusić o stwierdzenie, że zima jest piękna. Zwłaszcza na Ziemi, bo śnieg przykrywał wszystkie brudy. Choć taka mroźna pogoda miała swoje plusy. Ich ślady były zacierane, a obecność skutecznie maskowana. Nawet jeśli w okolicy przebywali jacyś mutanci, to z pewnością ich nie dostrzegali. Minusem było to, że i grupka żołnierzy niewiele widziała.
Gdy wyszli spomiędzy budynków, zaczęli biec truchtem. Czym prędzej znajdą się na miejscu, tym lepiej dla nich. Odpoczną, znajdą paczkę i wrócą na miejsce zrzutu.
Wydawało się, że śnieżyca ustępuje, widoczność się nieco poprawiła i na horyzoncie pojawił się ciemny zarys. Czym bliżej podchodzili, tym stawał się większy, aż dotarli do ogrodzenia, za którym znajdowała się ogromna posiadłość. Na bramie wisiała, ręcznie wypisana tabliczka „UWAGA PRĄD”.
– Panie przodem. – Gal zsunął kominiarkę z ust i uśmiechnął się szeroko, na co Scar przewróciła oczami, choć przez jej maskę i tak nie mógł tego zobaczyć.
– Cholerny tchórz – odpowiedziała brunetka i zaczęła kopać nogą w śniegu.
Pod warstwą białego puchu znalazła jakiś przedmiot. Wiele się nie zastanawiając, rzuciła go na płot, ale nic się nie stało. Przerzuciła więc karabin przez ramię i zaczęła wspinać się po ogrodzeniu. Z wdziękiem wylądowała po drugiej stronie, a po chwili już wszyscy zmierzali w kierunku drzwi wejściowych, które okazały się zamknięte na cztery spusty.
– Rozdzielimy się. – Liam rozejrzał się wokół. – Gal i Scar w lewo, my na prawo. Postarajcie się wejść po cichu.
– Tak jest – odpowiedzieli chórem i ruszyli w wyznaczonych kierunkach.
Brunetka zaglądała w okna, ale za każdym razem okazywało się, że są one zabite deskami od środka. Mężczyzna lustrował wzrokiem otoczenie, szukając choć najmniejszego ruchu. W końcu Scar zrezygnowała, ze sprawdzania okien i szturchnęła Gala, a gdy ten zwrócił na nią uwagę, pokazała dłonią w górę. Skinął głową, po czym odwrócił się plecami, żeby dalej ją ubezpieczać. Może ci dwoje za sobą nie przepadali, ale gdy byli na wspólnej misji, to nie było sprawniejszego i bardziej zgranego duetu.
Kobieta zaczęła wspinać się po ścianie, w kierunku okna na pierwszym pietrze. Posiłkowała się każdym wystającym elementem, aż w końcu dosięgnęła parapetu, podciągnęła się i usiadła na nim. Przystawiła głowę do szyby, chcąc zobaczyć, co się za nią znajduje, ale było zbyt ciemno. Pocieszające było to, że nic nie blokowało okna.
Przyłożyła, zwiniętą w pięść dłoń do szkła, po czym odsunęła na kilka centymetrów i uderzyła. Zamarła, gdy kawałki szyby wleciały do środka, niosąc ze sobą cichy brzdęk. Ale wydawało się, że nikt na to nie zareagował. Zaczerpnęła powietrza z ulgą, po czym wsunęła rękę przez otwór i otworzyła okno. Weszła do środka, starając się nie deptać kawałków szkła. Z kieszeni wyciągnęła małą latarkę, przekręciła, a w kolejnej sekundzie wąski snop światła, padał na każdy kąt, czy podejrzany kształt. Nie znalazła nic nadzwyczajnego – duże łóżko, toaletka z krzesłem, wysoka szafa i komoda, na której stały jakieś bibeloty, a wszystko pokryte grubą warstwą kurzu.
Odsunęła się od okna, robiąc miejsce Galowi, który zeskoczył z parapetu z głośnym sapnięciem. Natychmiast odwróciła się w jego stronę, świecąc mu prosto w oczy.
– Może jeszcze zaczniesz śpiewać?! – syknęła w jego stronę.
– Przepraszam – wymamrotał i ruszył do przodu, z gotowym do użycia karabinem.
– Liam, weszliśmy – poinformowała kapitana. – Ale oknem na lewej ścianie, na pietrze. Cały dół pozabijany dechami.
– Przyjąłem. My obejdziemy do końca i jak nic nie znajdziemy, pójdziemy za wami.
Brunetka z przyzwyczajenia skinęła głową, a następnie razem z Galem przemieszczali się jak najciszej. Nie mieli pewności, że posiadłość jest pusta. Równie dobrze na każdym poziomie mogło być po kilkadziesiąt mutantów. Korytarz wydawał się nieskończenie długi, zwłaszcza, gdy wszędzie panowały, niemal że egipskie ciemności. Na dodatek było sporo drzwi do sprawdzenia, a ich tylko dwoje. Scar stanęła przy jednych z nich, gotowa wejść do środka, ale coś z końca korytarza zwróciło jej uwagę. Podniosła twarz na Gala, który tylko przytaknął i skierował kroki w stronę dobiegającego ich dźwięku. Po zaledwie kilku krokach, zza zakrętu wyszedł mężczyzna i celował do nich z broni.
Stali tak przez kilka minut, mierząc do siebie, aż obcy w końcu zdecydował się opuścić pistolet. Położył go na podłodze i uniósł dłonie w górę.
– Powiedzcie tylko, że jesteście z Aimeiz.
– Człowiek? – Gal wpatrywał się tępo w mężczyznę przed nimi, a ten przytaknął.
– Świetnie – warknęła kobieta. – I zapewne, to ty jesteś paczką.
Kiedy obcy znów przytaknął, wtedy dopiero opuściła broń.
Pospiesznie zeszli na dół do drzwi, które można było otworzyć i wpuścili do środka Liama i Cilliana. Gdy wracali na wyższe piętra, mężczyzna mieszkający w posiadłości, opowiedział im o zabezpieczeniach, o panelach słonecznych na dachu, które w taką pogodę nie pełniły swojej roli i musiał oszczędzać prąd, dlatego też wszędzie jest tak ciemno. W końcu dotarli do pokoju, w którym mieszkał. Co ich zaskoczyło, wyglądał jak zwykła sypialnia z dziwną radiostacją na biurku.
– Tak w ogóle na imię mam Heath – rzucił im przez ramię, gdy zaczął szykować kubki. – Na pewno zmarzliście. Zrobię wam herbaty. Nawet nie macie pojęcia jak się ciesze, że jesteście! – Uśmiechnął się do nich szeroko. – Już myślałem, że oszaleję, ale udało mi się wysłać sygnał i połączyłem się z jednostką Aimeiz. Obiecali, że przyślą kogoś i mnie stąd zabiorą.
– Są jeszcze jacyś ocalali? – Liam wpatrywał się w mężczyznę, wyczekując odpowiedzi.
– Nikogo nie spotkałem, nikt nie przyszedł. Czasami widuję przemienionych.
– Mutantów – poprawiła go Scar, po czym wróciła do oglądania pomieszczenia.
– Nikogo poza nimi. To co? – Ponownie uśmiechnął się szeroko i potarł dłonie. – Rozgrzejecie się i lecimy?
– Za dwadzieścia dwie godziny przybędzie transport – oznajmił Cillian, spoglądając na zegarek, a uśmiech z twarzy Heatha wyparował.
– Przecież do tego czasu, to oni tu przyjdą. Na pewno was wyczuli. – Spoglądał po swoich „gościach”, z przerażeniem w oczach.
– To będziemy się bronić. – Scar stanęła przed mężczyzną i oddała mu jego pistolet. – Tylko lepiej z tego nie strzelaj, bo zwabisz ich jeszcze więcej.
– Odezwała się baba z karabinem – prychnął.
– Pochłaniają dźwięk do tego stopnia, że jest słyszalny tylko w idealnej ciszy. – Gal uśmiechnął się krzywo. – Jeśli teraz bym strzelił Scar w łeb, to byś tego nie usłyszał, jedynie poczułbyś jej mózg na twarzy.
– Wal się. – Brunetka warknęła, po czym podeszła do łóżka i rzuciła się na nie. – Biorę ostatnią wartę.
Mimo usilnych prób zaśnięcia, nie było jej to dane, bo panowie zaczęli grać w karty i robili przy tym sporo hałasu. Zsunęła się z łóżka, po czym zaczęła chodzić po pokoju. Stanęła przy oknie, chcąc upewnić się, że nic im nie zagraża.
Śnieg przestał padać, przez co doskonale było widać zachodzące słońce. Na ziemi tańczyły ze sobą, bladoróżowe i pomarańczowe barwy. A przez wszechobecną puchową biel, krajobraz wyglądał wyjątkowo spokojnie, choć wiedziała, że gdzieś tam, czai się niebezpieczeństwo. Zastanawiała się nad tym, czy kiedykolwiek ludzie wrócą na Ziemię, czy będzie im to dane. Może i było to możliwe do wykonania, ale wszystkie mutanty musiały by zostać wybite, a to graniczyło z cudem. Na dodatek, według zapewnień Heatha, zaczynali się organizować. Już nie atakowali pojedynczo, bo popychał ich do tego instynkt, tylko zbierali się w grupy. Zupełnie jakby planowali, polowali.
Westchnęła cicho. Nawet jeśli ludzie tu wrócą, to i tak nie wymażą przeszłości.
– Przejdę się – Kobieta rzuciła przez ramię, gdy wychodziła z pomieszczenia.
W większości pokoi nie było nic nadzwyczajnego, praktycznie tylko meble pokryte kurzem, ale jeden ją zainteresował. Było w nim czysto. Na biurku leżały jakieś próbki, dokumenty. Z szuflad szafy, która stała przy ścianie, wystawały kolejne dokumenty. Zaczęła to wszystko przeglądać, aż w pewnym momencie zesztywniała. To, co miała przed oczami nie mogło być prawdą, a jednak dokumentacja nie kłamała. Przełknęła z trudem ślinę, po czym rzuciła się w stronę pokoju Heatha.
Wpadła do środka jak burza, mierząc z broni w mężczyznę. Wstał i cofnął się gwałtownie, a na twarzy gościł czysty strach.
– Scar, co ty wyprawiasz? – Cil wpatrywał się w kobietę wyraźnie zszokowany.
– To jeden z nich – syknęła, wprawiając wszystkich w dezorientację. – To cholerny mutant.
– Nie jes...
– Zamknij się! – Zrobiła kilka kroków w przód, ale drogę zastąpił jej Liam.
– Odłóż broń. – Spojrzał na nią twardo, a gdy tego nie zrobiła, zacisnął zęby wyraźnie zły. – To jest rozkaz!
Kobieta z ociągnięciem, ale wykonała polecenie. Spojrzała na kapitana, później na mężczyznę pod ścianą i wróciła wzrokiem do Liama.
– Wiedziałeś. Od początku wiedziałeś, po co tu jesteśmy. – Mężczyzna skinął głową, a ona prychnęła.
– Jego komórki zmutowały, ale nie ma, niepożądanych efektów ubocznych. Możliwe, że dzięki niemu będzie można cofnąć proces mutacji.
– Sam w to nie wierzysz. Tego nie da się cofnąć. Za długo pracuję dla Aimeiz, żeby nie wiedzieć, po co jest im potrzebny. Będą tworzyć super żołnierza. Przecież od tego się wszystko zaczęło.
Po tych słowach odwróciła się i wyszła. Nie miała ochoty dalej z nimi rozmawiać. Była zwykłym najemnikiem, i tak naprawdę nie powinno jej obchodzić, co jest przesyłką. Nawet jeśli, to był facet, zagrażający ich istnieniu.
Przez całą noc nie zmrużyła oka, tylko włóczyła się po posiadłości, sprawdzając okna i drzwi. Choć to i tak był tylko pretekst. Zwyczajnie nie chciała przebywać z Heathem w jednym pokoju.
O świcie wyruszyli w stronę punktu odbioru. Droga w jedną stronę zajęła im trzy godziny. Licząc obchód budynku i próby dostania się do jego wnętrza. Nie byli pewni, ile czasu zajmie im dostanie się do wyznaczonego miejsca, ale musieli zakładać, że z przesyłką, będą szli dłużej. Poza tym, tam też były budynki. Najwyżej się gdzieś ukryją i przeczekają.
Śnieg prószył delikatnie, wiatr był ledwo wyczuwalny. Dzięki takim warunkom widoczność była znakomita. Nie było widać żadnego mutanta. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, aż nie dobiegł ich przeraźliwy ryk. Popatrzyli po sobie, mocniej ściskając broń w dłoniach. Już po chwili nacierała na nich pokaźna grupa, wściekłych mutantów.
Pierwsze strzały oddała Scar, powalając kilku z pierwszego rzędu, na co pozostali zawyli głośno.
– Do budynków – krzyknął Liam, po czym zaczęli biec, strzelając za siebie.
Niespodziewanie z drugiej strony biegła kolejna grupa i zdecydowanie nie była przyjaźnie nastawiona. Informacja była prawdziwa, mutanci zaczęli się organizować.
Gal wyważył pierwsze, lepsze drzwi i wbiegł do środka, lustrując otoczenie. Za nim wpadł kapitan i Heath, a po chwili dołączyli Scar i Cillian. Zabarykadowali wejście, tym co było pod ręką. Zdawali sobie sprawę z tego, że to mutantów nie zatrzyma, ale kupi im trochę czasu.
Plan był prostu i wychodziło na to, że jedyny jaki ma szansę na powodzenie – dostać się na dach i przenieść się na kolejny dom, oceniając przy tym położenie wroga.
Gdy przechodzili z dachu na dach, pogoda uległa pogorszeniu. Zerwał się wiatr, a śnieg zaczął zacinać. W pewnym momencie Scar pośliznęła się i zaczęła zsuwać się po oblodzonych dachówkach. Cil rzucił się, żeby ją złapać, ale sam też nie mógł się utrzymać, przez co brunetka pociągnęła go ze sobą w dół.
Kilka długich minut minęło, nim reszcie udało się do nich zejść. Jednak gdy już dotarli na miejsce, przeżyli szok. Cały ogród wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan. Drzewka powyrywane z korzeniami i przykryte lodem, połamane meble ogrodowe. A w miejscu upadku brunetki i blondyna, stała kiedyś przepiękna, szklana altana. Obecnie jednak, była niczym więcej, jak śmiertelną pułapką, o czym świadczyły plamy szkarłatu na białym puchu.
Cillian spadł wprost na pękniętą szybę, która niemal przecięła go na pół. Gal podszedł do niego i klnąc pod nosem, zamknął mu oczy. Przeżyli tyle misji, a pokonała go zwykła szopka. Zacisnął zęby, po czym przeniósł się do ciała Scar.
– Gal – wychrypiała z ledwością kobieta, gdy kucnął tuż przy niej.
– Ona żyje! – krzyknął do kapitana, a sam już oceniał jej uszkodzenia.
Nie było dobrze. Metalowy pręt przebił ją na wylot, przechodząc przez płuco. Nie było szans na jej uratowanie, nie w tych warunkach. Mogli tylko być przy niej, gdy będzie umierać.
Z ledwością uniosła dłoń do głowy, po czym ściągnęła maskę. Uśmiechnęła się krzywo, gdy mężczyźni wodzili wzrokiem po jej twarzy. Wszak nikt, nigdy nie widział jej bez maski. Ale dopiero teraz pojęli, dlaczego tak było. Od prawej skroni, przez powiekę, nos, lewy kącik ust, aż do szyi, ciągnęła się szeroka, czerwona blizna.
– Dlatego Scar? – Gal odsunął z jej czoła kilka zabłąkanych kosmyków.
– Scarlett – wyszeptała z trudem. – Na imię mi Scarlett.
Kobieta próbowała odwrócić głowę, żeby sprawdzić, gdzie jest Cillian, ale widok zasłonił jej Liam. Potrząsnął głową, a w jego oczach dostrzegła smutek. Przymknęła powieki, a spod jednej z nich wypłynęła samotna łza, która zaczęła zamarzać. A w kolejnej sekundzie jej serce przestało bić.

Trzy miesiące później...

Spojrzała na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po szóstej wieczorem. Zsunęła stopy na miękki dywan, przeciągnęła się leniwie i poszła do łazienki. Ręcznik zawiesiła na kabinie prysznica, a sama weszła do jej środka. Uniosła głowę, by strumień wody spływał po jej twarzy w delikatnej pieszczocie. Trwała tak kilka minut, ciesząc się tą chwilą.
Gdy spłukała ostatnią pianę z ciała, okryła się ręcznikiem i wyszła na chłodne płytki. Każdy jej krok, odznaczał się mokrym śladem na podłodze. Stanęła przed lustrem i przetarła je dłonią, bo całkowicie zaparowało. Przygryzła dolną wargę, przyglądając się swojemu odbiciu. Prawie podskoczyła, gdy zobaczyła w lustrze, czekoladowe, wpatrzone wprost w nią oczy.
– Wystraszyłeś mnie. – Uśmiechnęła się delikatnie i poprawiła ręcznik.
– Nie miałem takiego zamiaru – odpowiedział, nie ruszając się z miejsca, ani nie spuszczając wzroku. – Znów to robisz.
– Co? – Kobieta uniosła jedną brew, udając zdziwienie.
– Sprawdzasz czy blizna nie wraca.
Przymknęła na moment powieki, a gdy je otworzyła, mężczyzna stał tuż za nią. Westchnęła cicho i odwróciła się do niego twarzą.
– Masz rację – przyznała niechętnie, nie patrząc mu w oczy.
– Scarlett – wyszeptał jej imię, a dłońmi sunął powoli po ramionach, aż dotarł do tali. – Komórki zmutowały. Leczysz się błyskawicznie, wszystkie skazy na skórze zniknęły i nie wrócą.
Wciągnęła powietrze ze świstem i w końcu podniosła na niego wzrok. Uśmiechnął się do niej czule, a następnie przyciągnął bliżej siebie.
– Nadal mam wyrzuty sumienia.
– Nie mogłem go uratować, przecież wiesz. Jak do was dotarliśmy, on już nie żył.
– Wiem, ale to wszystko... – przerwała i potrząsnęła głową. – Mam świadomość, że gdyby nie śmierć Cilliana, to nie byłoby cię teraz ze mną.
– Ale jestem i to się liczy. – Złożył na ustach brunetki namiętny pocałunek, który ochoczo odwzajemniła. Gdy się od niej odsunął, jęknęła niezadowolona, na co uśmiechnął się z typowo męską satysfakcją. – Pośpiesz się, Liam i Gal już na pewno na nas czekają.


* Scar – z ang. „blizna”.
Mroźna misja powstała zaledwie w dwanaście godzin i nie wiem czy jestem z tego tekstu zadowolona, bo od momentu wysłania go na konkurs (Kreatywne spojrzenie – Zimowy konkurs), to go nie przeczytałam ponownie.