– Kocham
cię, wiesz? – Delikatnie mnie pocałował, a moje serce
podskoczyło w odpowiedzi.
–
Wiem
– wyszeptałam wprost w jego usta. – Też cię kocham.
Chciałam
pocałować go jeszcze raz, ale krzyknęłam wystraszona, gdy ktoś
uderzył kilka razy w szybę od mojej strony.
–
To
nie jest śmieszne! – Pacnęłam Dawida w ramię, gdy ten wybuchnął
śmiechem.
–
Miziać
będziecie się później. – Jacek, odpowiedzialny za mój
prawie-zawał, wślizgnął się na tylną kanapę.
–
Jesteś
okropny. – Zmrużyłam gniewnie oczy, ale po chwili sama zaczęłam
się śmiać.
–
Pokaż!
– zażądała Gośka, ledwo wsiadając do auta. Wsadziła głowę
między fotele i chwyciła za dłoń, którą wysunęłam w jej
kierunku. – No postarałeś się, nie ma co.
–
A
ta już się chwali. – Jacek wywrócił teatralnie oczami, ale
poklepała Dawida po ramieniu, a mnie skinął głową. –
Gratulacje, w końcu zebrałeś się na odwagę.
–
Odezwał
się – mruknął pod nosem Dawid i wrzucił wsteczny. – O ile
mnie pamięć nie myli, to z oświadczynami czaiłeś się pół
roku.
–
Osiem
miesięcy – poprawiła go Gosia, zapinając jednocześnie pas.
Jacek wciągnął powietrze ze świstem i już otwierał usta, ale
nie miałam zamiaru słuchać kolejny raz wywodu, jak ważną decyzją
w jego życiu było poproszenie Gosi, aby została jego żoną.
–
No
już, już. – Spojrzałam na przyjaciół, po czym przeniosłam
wzrok na Dawida. – Liczy się efekt, tak?
Pochyliłam
się w stronę narzeczonego i pocałowałam go w kącik ust, na co
uśmiechnął się z zadowoleniem. Okręciłam pierścionek kilka
razy na serdecznym palcu, a motyle w dole mojego brzucha radośnie
zatrzepotały skrzydełkami. Nie potrafiłam sobie przypomnieć
chwili, w której czułam się aż tak szczęśliwa. Pierwszy nasz
pocałunek, najlepszy seks, zamieszkanie razem – to wszystko
wypadało blado w porównaniu z chwilą, gdy Dawid uklęknął przede
mną i, jąkając się, zapytał, czy spędzę z nim całe życie.
–
Na
ekspresówce zjazd na Lawendowe Pola, tak? – Głos Dawida wyrwał
mnie z zamyślenia. Spojrzałam przez boczną szybę i z zaskoczeniem
zauważyłam, że wyjechaliśmy już z miasta. W sumie nie powinnam
się temu aż tak dziwić, bo przecież o czwartej nad ranem i to w
sobotę raczej wszyscy jeszcze spali albo przynajmniej spora
większość.
–
Tak,
później wyjedziemy z Pól i pojedziemy przez taką wiochę... –
Jacek mlasnął językiem i kilka razy pstryknął palcami, ale
ostatecznie wzruszył ramionami. – Nie pamiętam, jak się
nazywa... I za tą wiochą będzie krzyżówka, gdzie stoi stara
figurka, i przed nią trzeba skręcić w prawo. Ale to prawie dwie
godziny jazdy, więc paniom proponuję się zdrzemnąć.
–
Dlaczego
właściwie musimy jechać tak daleko? – Spojrzałam na
przyjaciela, a on uśmiechnął się złośliwie.
–
Żeby
taki jeden mieszczuch zobaczył kawałek porządnego lasu.
–
Mówiłam
już, że jesteś okropny?
–
Powtarzasz
to przy każdej możliwej okazji.
–
Widocznie
coś w tym jest. – Gosia oderwała wzrok od obrazu zza szyby i
popatrzyła na męża z radosnymi iskierkami w oczach.
–
I
ty przeciwko mnie? – Uniósł wysoko brwi, po czym pokręcił z
dezaprobatą głową. – Dawid, ja ci mówię, ty się jeszcze
zastanów nad tym ślubem.
–
Och,
nie obrażaj się. – Brunetka pogładziła męża po zarośniętej
szczęce, a po chwili spojrzała na mnie z aż nazbyt wyraźnym
grymasem niezadowolenia. – Jacka babcia mieszkała w tamtych
okolicach i to jest jedyny las, jaki zna. Mówię ci, kompletne
zadupie. Brak elektryczności i bieżącej wody, mnóstwo robali, no
i oczywiście nocne wycie wilków. Zawsze marzyłam o takiej
wycieczce.
–
Przecież
tam nie ma wilków. Poza tym to tylko jedna noc pod namiotem. Jakoś
wytrzymacie.
–
Oczywiście.
– Gośka przytaknęła powoli głową i zaplotła ręce na piersi.
– Ja wytrzymam, pytanie, czy ty przetrwasz bez swojej kawy z
ekspresu.
–
Mam
ją w termosie. – Blondyn z pełną powagą wpatrywał się w
Gosię, która wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, a po chwili
dołączyliśmy do niej razem z Dawidem. – Co was tak bawi?
–
Coś
mi się wydaje, kochanie, że to ty będziesz chciał wracać jako
pierwszy. – Brunetka pokręciła głową z rozbawieniem, po czym
znów wbiła wzrok w boczną szybę.
Jacek
nic nie odpowiedział, tylko poszedł w ślady żony i wyglądało na
to, że faktycznie się obraził. W aucie zapadła cisza, więc
włączyłam radio i ustawiłam stację z jakimiś spokojnymi
melodiami. Podparłam podbródek o rękę i wpatrywałam się w drogę
przed nami. Widok niekończącej się wstęgi asfaltu przy
akompaniamencie delikatnych dźwięków lecących z głośników
działał strasznie nużąco. Starałam się utrzymać otwarte oczy,
jednak w pewnym momencie powieki zaczęły same opadać, głowa kilka
razy zsunęła mi się z dłoni, a dźwięki docierały do mnie jakby
spod tafli wody.
Wzdrygnęłam
się, gdy auto podskoczyło na nierównościach. Rozejrzałam się
dookoła nieco zdezorientowana i już otwierałam usta, żeby
zapytać, gdzie tak właściwie byliśmy, ale jedno spojrzenie na
Dawida wystarczyło, abym zrezygnowała. Mój narzeczony zaciskał
dłonie na kierownicy, aż pobielały mu knykcie. Mięśnie twarzy
miał tak mocno napięte, że zaczęłam się zastanawiać, czy za
chwilę skóra na jego policzkach nie pęknie. Zerknęłam przez
ramię na Jacka, który z kolei marszczył brwi, wypatrując czegoś
przez boczną szybę.
–
Zabłądziliśmy?
– zapytałam w końcu.
–
Tak.
–
Nie.
– Blondyn energicznie pokręcił głową. – Po prostu wszystko
wygląda trochę inaczej.
–
A
kiedy tu ostatnio byłeś?
–
Jakieś
piętnaście lat temu – wymamrotał Jacek pod nosem, ale nim Dawid
zdążył się wkurzyć jeszcze bardziej, położyłam dłoń na jego
ramieniu.
–
Zatrzymaj
się na chwilę, proszę. – Uśmiechnęłam się do niego
delikatnie, a on tylko westchnął zrezygnowany i spełnił moją
prośbę.
Gdy
Dawid zgasił silnik, odpięłam pas i wysiadłam z auta. Wzięłam
głęboki wdech, po czym rozejrzałam się dookoła, ale nie
dostrzegłam niczego, co wskazywałoby na zalążek cywilizacji.
Staliśmy w szczerym polu, i to dosłownie. Z jednej strony rosła
kukurydza, która sięgała ponad Jacka, a on miał przecież prawie
dwa metry wzrostu. Co prawda naprzeciw nic nie rosło, ale ciemna
ziemia ciągnęła się niemiłosiernie daleko, a za nią rozciągało
się kolejne pole.
–
Co
się stało? – Gosia opuściła szybę i popatrzyła na nas nieco
nieprzytomnie.
–
Zabłądziliśmy.
– Mój narzeczony oparł się o dach samochodu.
–
Nie
zabłądziliśmy – rzucił przez ramię Jacek i przeczesał palcami
włosy w nerwowym geście.
–
Nie?
– Dawid zacisnął zęby, co zdecydowanie było złą oznaką. –
Miała być krzyżówka z figurą. Minęliśmy od cholery skrzyżowań,
ale jakoś żadnej figurki.
Nie
czekałam, aż rozpęta się kłótnia, tylko ruszyłam przed siebie.
Wystarczająco długo znałam Dawid i Jacka, żeby wiedzieć, że i
tak nic nie zdziałam. W takich sytuacjach musieli się wywrzeszczeć
na siebie nawzajem, a później dochodzili do porozumienia i
zazwyczaj znajdywali rozwiązanie problemu. Liczyłam, że i tym
razem właśnie tak to zadziała.
Jeszcze
nim zdążyłam oddalić się od auta, usłyszałam pierwsze
przekleństwo. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie.
Wsadziłam ręce do kieszeni i szłam wzdłuż pola kukurydzy,
podziwiając otaczający mnie krajobraz. Uśmiechnęłam się pod
nosem, gdy na jednym z pól zauważyłam stado saren. Przystanęłam
i przyglądałam im się uważnie. Jedna z nich podniosła łeb, a ja
wstrzymałam oddech. Zwierzę popatrzyło na mnie, ale chyba nie
uznało mnie za zagrożenie, bo leniwie przeszło parę metrów i
dalej skubało zielone źdźbła.
Gdy
odgłosy kłótni ustały, odwróciłam głowę w stronę auta. Dawid
stał oparty o maskę samochodu z zaplecionymi rękoma na piersi, a
Jacek krążył z telefonem w ręce. Najwidoczniej przechodzili fazę
chwilowej ciszy między sobą, więc nie miałam zamiaru jeszcze do
nich wracać. Ponownie ruszyłam przed siebie. Dotarłam do
delikatnego zakrętu, za którym znikała droga, ale po kolejnych
kilkunastu metrach moje serce przyspieszyło podekscytowane.
Zatrzymałam
się na skrzyżowaniu polnych dróg, gdzie z jednej strony leżało
kilka większych kamieni i rosły krzaki na około dwa metry.
Zmrużyłam oczy, przyglądając się zaroślom, a po moich plecach
przebiegł nieprzyjemny dreszcz. W pierwszym odruchu chciałam
odejść, ale moja ciekawska natura zwyciężyła. Rękoma zaczęłam
odsuwać gałązki tak długo, aż prawie cała zniknęłam w
objęciach zieleni. Wtedy też zobaczyłam figurę.
Gdy
Jacek o niej mówił, wyobraziłam sobie Matkę Boską w niebieskiej
szacie z wiankiem ze złocistych gwiazd i postawioną na postumencie,
a wokół kwiaty, wstążki i świeczki, ale to było czymś innym.
Przede mną stała kamienna postać młodej, bardzo pięknej i na
dodatek nagiej kobiety. W miejscu, gdzie powinny znajdować się
szare oczy, ktoś osadził dwa kryształy w kolorze intensywnej
zieleni. Na wyciągniętej ku górze dłoni spoczywał motyl, a jej
nieruchome spojrzenie padało wprost na niego. Figura wyglądała na
starą, miejscami obrastał ją mech i porosty, ale poza tym nie
miała żadnych uszkodzeń; zupełnie jakby czas i pogoda na nią nie
oddziaływały.
Uniosłam
rękę, chcąc dotknąć kamiennej twarzy, ale w palcach poczułam
dziwne mrowienie, przez co się powstrzymałam. Wycofałam się z
zarośli i pobiegłam w stronę naszego auta.
–
Tam
jest figura! – Wskazałam kierunek, gdy znalazłam się kilka
metrów od miejsca naszego postoju. – W krzakach, a i jest
krzyżówka.
–
Ha!
Mówiłem, że nie zabłądziliśmy! – Jacek klasnął w dłonie i
jako pierwszy wpakował się do samochodu, a Dawid i tak zrobił
niezadowoloną minę, po czym usiadł za kierownicą i uruchomił
silnik.
Dalsza
droga minęła nam bez żadnych niespodzianek. Mijaliśmy pola, łąki,
kilka pojedynczych gospodarstw, a po niecałej godzinie jazdy
dotarliśmy na miejsce – przynajmniej według Jacka.
Mój
narzeczony, nie odzywając się ani słowem nawet do mnie, zatrzymał
auto na brzegu lasu. Gdy Gośka z Jackiem wysiedli, on oparł głowę
o fotel i odetchnął głęboko. Przymknął na chwilę powieki, a
gdy je uniósł, patrzył wprost w moje oczy.
–
Kiedyś
go zabiję.
–
Och,
już się nie denerwuj. – Uśmiechnęłam się lekko i chwyciłam
za jego dłoń, do której przytuliłam policzek. – Jacek był
zawsze roztrzepany.
–
Ale
prosiłem go... – Przerwałam mu w połowie pocałunkiem.
Początkowo w ogóle się nie poruszył, ale po kilku sekundach się
rozluźnił i pogłębił pocałunek.
–
Lepiej?
– wyszeptałam, odsuwając się od niego.
–
Odrobinę
– odpowiedział nieco zachrypniętym głosem, a na jego ustach
błąkał się uśmiech.
–
To
chodźmy na te grzyby. – Wysiadłam z auta i przeszłam na jego
tył, aby wyciągnąć z bagażnika koszyk.
Dawid
podał mi scyzoryk, a w telefonie, który wyciągnął z mojej
kieszeni, włączył odpowiednią aplikację i zaznaczył miejsce, w
którym właśnie staliśmy.
–
Gdybyś
odeszła za daleko, to sobie to odpal i wróć do tego punktu. –
Wskazał na wyświetlacz. – Czerwona kropeczka to komórka.
–
Przecież
tu nie ma zasięgu. – Popatrzyłam na telefon, po czym przeniosłam
pytające spojrzenie na Dawida.
–
Działa
jak nawigacja. Nie musisz mieć zasięgu. – Objął mnie jedną
ręką i przyciągnął blisko siebie. – Kto zbierze więcej
grzybów, ten jest na górze. – Zaśmiał się prosto w moje usta.
–
Wariat
– wyszeptałam, ale odwzajemniłam pocałunek. – Zgoda.
Ściągnęłam
bluzę z ramion i przewiązałam ją w pasie, a następnie ruszyłam
w las. Nigdy w życiu nie zbierałam grzybów, a mimo tego, że Dawid
wytłumaczył mi i nawet pokazał na zdjęciach, które należało
zbierać, to i tak obawiałam się, że przyniosę ze sobą same
trujące. Westchnęłam cicho i pochyliłam się nad pierwszym
grzybem, którego zobaczyłam. Kapelusz miał ciemnobrązowy, a spód
wydał mi się gąbczasty. Unikać
tych z blaszkami
– Dawid
powtarzał mi to chyba setki razy, a skoro ten grzyb ich nie
posiadał, to go wrzuciłam do koszyka.
Czym
bardziej zagłębiałam się w las, tym więcej grzybów znajdowałam,
ale też oddaliłam się od narzeczonego i przyjaciół, czego
początkowo w ogóle nie zauważyłam.
–
Dawid!
– krzyknęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. Wyciągnęłam
telefon z kieszeni i tylko się skrzywiłam, bo kropeczka oznaczająca
samochód znajdowała się znacznie dalej, niż przypuszczałam.
Przygryzając
dolną wargę, rozejrzałam się wokół. Początkowo moje serce
przyspieszyło swój rytm, denerwując się możliwością
zabłądzenia, ale po kilku głębokich wdechach nieco się
uspokoiłam. Poza tym przecież wiedziałam, w którą stronę pójść,
aby wrócić do punktu początkowego. Dodatkowo motywowała mnie
myśl, że jeśli Jacek dowiedziałby się o mojej chwili słabości,
znów nie dałby mi żyć, a zdecydowanie nie chciałam słuchać
docinek na temat tego, że się nawet lasu wystraszyłam. Dlatego też
postanowiłam wrócić dopiero wtedy, gdy już nie zmieszczę ani
jednego więcej grzyba do koszyka.
Zdeterminowana
ruszyłam dalej. W pewnym momencie las jakby zrobił się gęściejszy,
przez co mniej zachęcający, ale nie poddawałam się –
przedzierałam się przez zarośla i nawet nie zwracałam uwagi na
grzyby. W końcu wydostałam się na mniej zarośnięty teren. W tym
miejscu wydawało się nawet, że było jaśniej. Promienie słońca
przedzierały się przez korony drzew i docierały do samej ziemi.
Dywan z mchu o soczyście zielonej barwie aż się prosił, aby na
nim usiąść. Kawałek dalej rosły jeżyny, których gałązki aż
się uginały od nadmiaru dojrzałych owoców.
Bezwiednie
zrobiłam kilka kroków w przód, a wtedy ziemia osunęła się pod
moimi stopami. Zjechałam parę metrów po błocie w dół i
wylądowałam na plecach. Leżałam chwilę, próbując złapać
oddech i opanować napływające do oczu łzy. Wzięłam kilka
głębokich wdechów, po czym podźwignęłam się do pozycji
siedzącej. Jęknęłam głośno, bo prawy pośladek bolał
niemiłosiernie. Dopiero gdy chciałam podnieść się na nogi,
zauważyłam, w jakim miejscu się znalazłam.
Wszędzie
leżało mnóstwo suchego igliwia, z którego wyrastały białawe
kule wielkości mojej głowy, a może i większe. Pochyliłam się w
kierunku najbliższej i dotknęłam ją palcem, a wtedy pękła,
uwalniając zielonkawy dym. Jak w efekcie domina pozostałe
wybuchały, a ja zaczęłam się dusić.
Próbowałam
wstać, aby znaleźć się ponad gryzącym oparem, ale nie miałam
dość sił. Brakowało mi tchu, a kaszel stawał się coraz
silniejszy. W gardle czułam żywy ogień, po moich policzkach ciekły
łzy od wysiłku, a w głowie pojawiła się pojedyncza myśl –
umrę.
Chyba
tylko cudem udało mi się w końcu podźwignąć na kolana, po czym
na nogi, i odejść poza zasięg zielonego dymu. Oparłam się o
najbliższe drzewo, łapiąc największą ilość powietrza, jaką
udało mi się pomieścić w płucach.
Miałam
serdecznie dość grzybobrania i lasu. Mogłam być cholernym
mieszczuchem, ale przynajmniej żywym. Otarłam twarz, poprawiłam
włosy, a następnie obejrzałam się dokładnie, ale wyglądało na
to, że ucierpiały tylko moje ubrania, no i duma.
Gdy
w końcu zielonkawy dym się rozwiał, sięgnęłam po koszyk i
scyzoryk, który upuściłam podczas upadku. Zebrałam rozsypane
grzyby, a na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Powoli
się wyprostowałam i uważnie rozejrzałam. Zamarłam, gdy w oddali
dostrzegłam sylwetkę z jarzącymi się zielenią oczami wpatrzonymi
wprost we mnie. I nie, nie była to zwykła zielona tęczówka. Całe
oko miało kolor szmaragdu, nawet białko.
Przełknęłam
z trudem ślinę, po czym ostrożnie się wycofywałam, jednocześnie
ściskając nożyk w dłoni. Gdy postać nawet nie drgnęła,
zerwałam się do biegu. Nie sprawdzałam, czy obrałam dobry
kierunek, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od tego kogoś.
Wyrastające
gałązki haczyły o moje włosy, ubranie, niektóre nawet poraniły
mi twarz i ręce.
–
Uważaj!
– krzyknął Jacek, gdy na niego wpadłam. Przyjrzał się mi
badawczo, a jego oczy się zwęziły do wąskich szparek. – Co się
stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
–
Tam...
– wydusiłam, spoglądając za siebie. – Tam ktoś był. I
patrzył na mnie.
–
Pewnie
Dawid. – Wywrócił teatralnie oczami.– Chciał cię nastraszyć
i, jak widać, udało mu się.
–
Nie.
– Pokręciłam energicznie głową. – Ten ktoś był o głowę
niższy od Dawida, a jego oczy... całe zielone. Całe! Jacek, chcę
wracać do domu.
–
Och,
przestań. – Westchnął głośno i zabrał dłonie z moich ramion,
a ja dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że cały czas mnie
podtrzymywał. – Coś ci się przewidziało i robisz aferę. Jak
się boisz, to chodź za mną.
–
Do
cholery, Jacek! – Szarpnęłam go za rękaw, gdy się obrócił do
mnie plecami. – Nie mam omamów, tam ktoś był!
–
To
idź do samochodu i tam czekaj. – Zrobił kilka kroków do przodu,
ale się zatrzymał, po czym tak samo jak ja zaczął nasłuchiwać.
–
Mówiłeś,
że nie ma tu wilków – wyszeptałam, gdy warczenie stawało się
coraz głośniejsze.
–
Bo
nie ma – odpowiedział równie cicho, ale gdy spojrzał w moim
kierunku, jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości. –
Biegnij... No już!
Odwróciłam
głowę, a moje serce się zatrzymało. Pomiędzy drzewami zmierzała
w naszym kierunku bestia, która wielkością przypominała lwa,
tylko że cała była czarna, a z grzbietu wyrastały długie kolce
emanujące zielonkawym blaskiem.
Zwierzę
znów warknęło, ukazując przy tym pysk pełen ostrych kłów, i
ugięło przednie łapy, szykując się do skoku. Wtedy też moje
nogi przestały wrastać w ziemię. Zanim bestia skoczyła, ja
rzuciłam się do ucieczki. Znów biegłam przed siebie, nie
zważając, czy to
mnie
goniło.
Wypadłam
na polanę i obróciłam się kilka razy wokół własnej osi, po
czym skierowałam się w lewo. Oddech wiązł mi w gardle, do oczu
cisnęły się łzy, ale wiedziałam, że jeśli się zatrzymam, to
zginę. Każdy włosek na moim ciele stanął dęba, gdy po lesie
rozniosły się krzyki przepełnione bólem, a po chwili ucichły.
Przysłoniłam usta dłonią, żeby nie wydobył się z nich żaden
dźwięk. Oparłam się o najbliższe drzewo i po prostu płakałam.
W końcu osunęłam się na mech, a kolana objęłam ramionami. Bałam
się cholernie, a strach paraliżował mnie całą. To coś dorwało
Jacka i w każdej chwili mogło przyjść po mnie, ale mimo to nie
potrafiłam zmusić się do ruchu. Przymknęłam powieki, a głowę
schowałam we własnych ramionach, chcąc poczuć choć odrobinę
bezpieczeństwa.
Nie
wiedziałam, jak długo siedziałam na ziemi, ale moje serce zaczęło
się uspokajać. Podniosłam głowę i zamrugałam nieco
nieprzytomnie. W dłoni wciąż trzymałam scyzoryk. Zamknęłam go i
schowałam do kieszeni, w zamian wyciągając telefon. Dłonie drżały
mi niemiłosiernie, gdy próbowałam odblokować aparat, ale w końcu
mi się udało. Kropeczka na wyświetlaczu wskazywała, że powinnam
pójść w lewo, jeśli chciałam dostać się do auta. Otarłam
twarz i, rozglądając się dookoła, ruszyłam powoli w tamtym
kierunku.
Starałam
się przemieszczać szybko i jednocześnie cicho, choć zdarzyło mi
się nadepnąć na jakąś gałązkę, która pękała z głośnym
trzaskiem, a wtedy moje serce zamierało w oczekiwaniu na nadejście
bestii. Jednak minuty mijały, a ja wciąż żyłam i dość sprawnie
przesuwałam się do przodu.
Jednak
znów stanęłam jak wryta, gdy na igliwiu dostrzegłam krew.
Zmusiłam się do zrobienia kilku kroków, a łzy znów wezbrały w
moich oczach. Cofnęłam się gwałtownie, gdy natknęłam się na
but należący do Gosi, w którym nadal tkwiła jej stopa.
Zgięłam
się wpół i wymiotowałam, choć tak naprawdę nie miałam czym. W
końcu torsje ustały. Wyprostowałam się, ocierając wierzchem
dłoni usta. Odwróciłam wzrok od plam krwi. Musiałam obejść to
miejsce dookoła, a w duchu modliłam się, żebym nie natknęła się
na resztę ciała.
Gdy
usłyszałam szelest gdzieś za sobą, żółć ponownie podeszła mi
do gardła. Zacisnęłam dłonie w pięści i powoli się odwróciłam.
–
Dawid
– wyszeptałam i w kilku krokach przemierzyłam odległość między
nami, po czym rzuciłam się narzeczonemu na szyję.
–
Bałem
się, że i tobie się coś stało. – Przytulił mnie mocno, a po
chwili odsunął od siebie. – Widziałaś Jacka?
–
Chyba
nie żyje – wyjąkałam, powstrzymując kolejną falę łez.
–
Kurwa
– syknął pod nosem. – Musimy dostać się do samochodu. Dasz
radę iść?
Przytaknęłam
tylko głową, niezdolna powiedzieć już nic więcej. Trzymając się
Dawida jak ostatniej deski ratunku, szłam za nim krok w krok. Obok
narzeczonego czułam się znacznie bezpieczniejsza niż sama, ale
nawet jego obecność nie przegoniła złego przeczucia, które
rozgościło się w moim wnętrzu i nie chciało nawet na chwilę
odpuścić.
Wystarczyło
dosłownie jedno mrugnięcie, aby Dawid zniknął sprzed moich oczu.
Jak w transie odwróciłam głowę w bok i zobaczyłam bestię, która
próbowała wgryźć się w szyję mojego narzeczonego.
–
Uciekaj!
– wrzasnął, a wtedy potwór zatopił kły w jego ręce.
Z
moich ust wydobył się pisk zagłuszony krzykiem Dawids. Gdzieś na
skraju mojego pola widzenia zamajaczyły szmaragdowe oczy, ale
udawałam, że ich nie dostrzegłam i wycofywałam się, nie
spuszczając wzroku z Dawida. Zaczęłam biec. Zostawiłam mężczyznę,
którego kochałam całym sercem, aby ratować siebie. Ta pojedyncza
myśl zadziałała jak kubeł zimnej wody. Zatrzymałam się, a moja
dłoń powędrowała do kieszeni. Wyciągnęłam scyzoryk i przez
chwilę obracałam go w palcach. Zawróciłam.
Gdy
dotarłam na miejsce, z którego uciekłam, Dawid nadal żył, a ten
dziwny mężczyzna stał nieopodal i przyglądał się walce. Z
okrzykiem złości rzuciłam się na zielonookiego i wbiłam ostrze
nożyka w jego szyję. Mężczyzna wyszarpnął scyzoryk, po czym
przycisnął dłoń do rany, ale spomiędzy jego palców i tak
wypływała krew. Odwrócił się w moją stronę i otworzył usta,
ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Potwór przestał
atakować Dawida i przyglądał się mężczyźnie, jakby w
oczekiwaniu.
Przedziwne
oczy zaczęły się zmieniać, blaknąć, po czym znów wyglądały
na zupełnie ludzkie, a ich właściciel upadł martwy tuż przy
moich stopach. Cofnęłam się o krok i uniosłam głowę ku górze,
bo zdawało mi się, że coś usłyszałam – jakby szepty, a może
nucenie. Nikły zielony blask pojawił się znikąd i z każdą
kolejną sekundą zbliżał się, aż wsiąknął w moje oczy.
Odwróciłam
się w kierunku Dawida, ale nic nie poczułam na jego widok. Był
takim samym człowiekiem jak inni, którzy wtargnęli do Świętego
Gaju, choć nie mieli do tego prawa.
–
Kochanie?
– Głos mu drżał i spoglądał na mnie ze strachem.
Lazarus
podszedł do mnie, po czym zaczął się łasić o moją dłoń.
Pogłaskałam wielki łeb, a w ślepiach zobaczyłam odbicie własnych
oczu – dwóch szmaragdów.
–
Zabij
go – poleciłam bestii, po czym odwróciłam się, aby jeszcze
bardziej zagłębić się w las i dalej strzec Świętego Gaju przed
nieproszonymi gośćmi.
Co tu dużo gadać... Święty Gaj pojawia się z dedykacją – taką specjalną – dla Ciebie, Frix. :)