Dawno, dawno temu, za
wysokimi górami, za gęstymi lasami i bezkresnymi morzami...
No,
może
wcale nie tak dawno, bo od wydarzeń, które wywróciły moje życie
do góry nogami, minęły zaledwie dwa lata. A już zupełnie nie
było to tak daleko, choć... Zależy,
jak
kto postrzega inny wymiar. Ale może zacznijmy od początku...
Natarczywe pukanie
zmusiło mnie do zwleczenia się z łóżka. Z przeciągłym
ziewnięciem poczłapałam w stronę irytującego dźwięku. Zanim
jednak chwyciłam za klamkę, odwróciłam się w stronę budzika,
który stał na nocnej szafce. Jęknęłam cicho, bo wyświetlacz
wskazywał minutę po północy. Gdy zdecydowałam się otworzyć
drzwi, aż cofnęłam się o kilka kroków, bo do mojego pokoju
wpadła rozwrzeszczana burza jasnych i ciemnych włosów.
– Sto
lat! Sto lat! – śpiewały moje współlokatorki, wspólnie
trzymając torcik.
–
Zdmuchnij
świeczkę! – zaszczebiotała Emilii, ale zanim zdążyłam to
zrobić, brunetka odsunęła na moment ciasto. – Najpierw pomyśl
życzenie!
Początkowa
złość całkowicie wyparowała, a na ustach rozkwitł szeroki
uśmiech. Jak miałam się na nie gniewać, skoro nie dość, że
pamiętały o urodzinach, to jeszcze czekały do dwunastej, żeby
złożyć mi życzenia?
I
w dodatku miały
tort!
Życzenie?
Spojrzałam podejrzliwie na mały płomyk. Czego niby miałam sobie
życzyć?
Przecież
moje życie było dobre. Nie potrzebowałam życzeń. Ale skoro to
urodziny, to pomyślałam, że po prostu chcę być szczęśliwa.
Nabrałam powietrza do płuc, po czym dmuchnęłam, jakby tam było z
dwieście świeczek, a nie jedna.
Okrzyki
radości przetoczyły się przez pokój, a mnie zapiekły oczy od
łez, które się tam zaczęły zbierać.
–
Ubieraj
się! – Amy klepnęłam mnie w tyłek, zarzucając blond grzywą, a
w jej oczach pojawił się błysk. Znałam to spojrzenie aż za
dobrze i wiedziałam,
o
co chodzi. Pokręciłam przecząco
głową,
ale dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i nie miała zamiaru
słuchać moich protestów. – Cara, to twoje dwudzieste pierwsze
urodziny.
Zabieramy cię na imprezę i koniec dyskusji.
–
Czekamy
w kuchni, masz piętnaście minut – poinformowała radośnie Em,
gdy zamykała za nimi drzwi.
Stałam
zrezygnowana pośrodku pokoju. Nie miałam ochoty iść do klubu.
Było tam dla mnie za tłoczno, ale wiedziałam też, że dziewczyny
mi nie odpuszczą. I jeśli je do tego zmuszę, to wywloką mnie z
mieszkania w piżamie. Wzięłam więc głęboki wdech i ruszyłam w
stronę szafy.
Może
nie miałam zbyt wielu ubrań na takie wyjścia, a szczerze to nie
miałam ich w ogóle, ale na poprzednie urodziny dostałam od
dziewczyn sukienkę – sięgająca przed kolano, z dekoltem, na
który w normalnych warunkach bym sobie nie pozwoliła. Ona
zdecydowanie nadawała się na imprezę.
Zrzuciłam
z siebie koszulkę i szorty, po czym zastąpiłam je bielizną, a na
nią wciągnęłam czarny, dopasowany materiał. Boże! Jak się
cieszyłam, że zanim się położyłam, zrobiłam
sobie wieczór spa. Jeśli miałabym jeszcze depilować nogi, z całą
pewnością nie zdążyłabym w kwadrans.
–
Jeszcze
chwila! – rzuciłam do współlokatorek, gdy biegłam z pokoju do
łazienki, a one w kuchni obżerały się tortem.
Przed
lustrem spojrzałam na siebie krytycznym wzrokiem. Co ja niby miałam
ze sobą zrobić? Dziewczyny przyzwyczaiły się
do
pindrzenia się, bo co weekend wychodziły na miasto, a ja byłam
raczej szarą myszką. Makijaż, który nakładałam, pozostawał
niemal
niewidoczny.
Wypuściłam
powietrze zrezygnowana, patrząc wprost w swoje czekoladowe oczy.
–
Nigdy
nikt cię nie zauważy, jeśli będziesz się chować przed światem,
Caro – wyszeptałam do swojego lustrzanego odbicia i zacisnęłam
usta, aż stały się pojedynczą, cienką linią.
Otworzyłam
szufladę, w której znajdowały się moje kosmetyki,
i
zmarszczyłam nos. Nawet jeśli chciałam coś ze sobą zrobić, to z
tym,
co
widziały moje oczy, nie było szans.
–
Mogłaby
mi któraś pomóc? – Wystawiłam głowę zza drzwi łazienki i
popatrzyłam na koleżanki.
Nic
nie odpowiedziały, tylko zerwały się jak poparzone i pognały w
moją stronę. Amy otworzyła zarówno swoją szufladę, jak i
szufladę Emili, po czym zaczęła wyciągać z nich przeróżne
cienie, tusze, szminki, aż zaczęło przerażać mnie to, że
zdecydowałam się prosić je o pomoc.
Em
postawiła hoker naprzeciw lustra i poleciła mi usiąść. Skoro
sama się w to wplątałam, to nie było sensu się opierać. Gdy
tylko moje pośladki dotknęły powierzchni siedziska, w łazience
rozpętał się armagedon.
–
Ty
zajmij się włosami, a ja zrobię makijaż. – Blondynka
rozdzieliła zadania, a Em tylko skinęła i już rozgrzewała
prostownicę.
Dziesięć
minut później nie mogłam poznać się w lustrze. Moje brązowe
włosy były delikatnie podkręcone i swobodnie opadały na ramiona.
Policzki miałam lekko zaróżowione, za sprawą różu, na
powieki Amy nałożyła grafitowy cień i przeciągnęła eyelinerem,
a rzęsy podkręciła tuszem. Nie zrobiły nic nadzwyczajnego, ale
wyglądałam zupełnie inaczej. Byłam seksowna, uwodzicielska. Z
pewnością zarumieniłam się, ale pod podkładem nie było tego
widać.
Emili
podała mi przezroczysty błyszczyk, a gdy go od niej przyjęłam, to
spryskała mnie swoimi perfumami, które zawsze uwielbiałam.
Uśmiechnęłam
się nieśmiało do swojego odbicia, a już po chwili przeniosłam
wzrok na koleżanki, które wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
–
Tylko
załóż te czarne szpilki, a nie baleriny. – Em zmrużyła oczy,
ale gdy przytaknęłam, przestała bawić się swoimi niemal czarnymi
włosami, uśmiechnęła się szeroko i posłała mi całusa.
Przed
pierwszą znalazłyśmy się przed barem o osobliwej nazwie
„Minotaur”.
Czułam się zszokowana, bo to było wręcz niepodobne do moich
współlokatorek, że wybrały jakąś knajpę, a nie klub, jednak
zachowałam te myśli dla siebie i pozwoliłam, żeby wprowadziły
mnie do środka. Od razu otoczył nas zapach dymu papierosowego, a na
uszy napierała rockowa muzyka wymieszana z odgłosami rozmów.
Rozejrzałam się dookoła szeroko otwartymi oczami. Krzyknęłam
wystraszona, gdy podbiegła do mnie grupka osób.
–
STO
LAT! STO LAT! – śpiewali, albo raczej krzyczeli, wciągając mnie
w głąb pomieszczenia.
Oszołomiona
nadal rozglądałam się wokół, a obcy ludzie przyłączali się do
śpiewu, co jeszcze bardziej mnie zaskoczyło. Otrzeźwiałam
dopiero, gdy Amy szturchnęła mnie łokciem w bok. Popatrzyłam na
nią, po czym uśmiechnęłam się szeroko. Objęłam jej szyję
rękoma i mocno do siebie przytuliłam.
–
Dziękuję
– wyszeptałam wprost do jej ucha.
Blondynka
odsunęła się ode mnie i pogładziła po policzku. Była jak
siostra, której nigdy nie miałam, choć to Emili pozostała
jej
najlepszą przyjaciółką. Kochałam obie. Nigdy nie sprawiły,
żebym czuła się przez nie odtrącona. Poznały mnie ze swoją
paczką, za co byłam im niezmiernie wdzięczna, tym bardziej że
sama miałam problemy z nawiązywaniem nowych znajomości.
Gdy
w końcu przestali śpiewać, każdego z osobna przytuliłam i
podziękowałam za to, że są tu ze mną.
–
No,
kochanie
– zaczął Zack,
podchodząc
do mnie z kieliszkiem. Zlustrował całą moją sylwetkę i nabrał
powietrza w płuca, po czym je wypuścił. – Odjęło mi mowę.
Wyglądasz bosko!
Zaśmiałam
się wesoło, bo Zi już był wstawiony, a w takim stanie przystawiał
się do każdej laski. Wzięłam od niego alkohol, który –
jak
się okazało –
każdy
dzierżył w dłoni. Uniosłam szkło delikatnie w górę, wzruszyłam
ramionami, po czym opróżniłam zawartość, a pozostali poszli moim
śladem. Jakiś młody chłopak podszedł do nas, postawił tacę na
stoliku i pościągał z niej napełnione kolorowym alkoholem
kieliszki i pozbierał puste. Najwidoczniej był kelnerem, a my dziś
mieliśmy zamiar upić się shotami.
Nie
jestem pewna, ile czasu minęło, ile alkoholu upłynęło, ale
zaczynało szumieć mi w głowie. Wstałam z kanapy, zachwiałam się
nieznacznie, ale gdy tylko złapałam pion, dziarskim krokiem
skierowałam się do toalety.
W
małym pomieszczeniu przyjrzałam się swojemu odbiciu i zrobiłam
kilka głębszych wdechów. Musiałam chwilę odpocząć od
towarzystwa albo przynajmniej ominąć kilka kolejek, bo padłabym
trupem, a nie miałam najmniejszej ochoty, żeby ktoś odnosił moje
zwłoki do mieszkania.
Z
jednej z trzech kabin wyszła dziewczyna
o
wściekle różowych włosach. Zmierzyła mnie od góry do dołu, a
na jej usta wypłynął dziwny uśmiech. Chciałam zwrócić jej
uwagę, że ma się nie gapić, ale zwyczajnie nie mogłam. Zupełnie
odjęło mi mowę i stałam z rozdziawioną buzią. Oderwała ode
mnie wzrok, umyła ręce i zniknęła za drzwiami;
dopiero
wtedy odzyskałam zdolność panowania nad sobą. Rzuciłam się w
stronę wyjścia z toalety, żeby jeszcze ją złapać, choć w sumie
nie wiedziałam po co. Miałam zaiste refleks szachisty.
Wypadłam
na korytarz i, nim się spostrzegłam, wylądowałam na jakimś
kolesiu, chociaż lepszym określeniem było, że się od niego
odbiłam i wylądowałam na podłodze.
–
Jak
łazisz?! – warknął mężczyzna, sprawdzając, czy go przypadkiem
czymś nie oblałam.
Podniosłam
wzrok na jego twarz i mnie wmurowało, a po moich
plecach
przebiegł dziwny dreszcz. Facet przede mną wyglądał jak diabelnie
seksowny kryminalista, aż zaschło mi w ustach. Nie wiedziałam, czy
to wina alkoholu w mojej krwi, czy późnej pory, ale pierwszy raz w
życiu zareagowałam tak na jakiegoś kolesia. Z jednej strony mnie
przerażał, a z drugiej miałam ochotę rzucić mu się w ramiona.
Wodziłam
cielęcym wzrokiem po jego sylwetce, a że nadal tkwiłam na
podłodze, to pierwszym, co przyciągnęło moją uwagę, były
ciężkie, motocyklowe buty, oczywiście niezawiązane. Później
zwykłe, niebieskie jeansy, opinające się na udach. Przełknęłam
z trudem ślinę, gdy mój wzrok powędrował wyżej. Czarna koszulka
z jakimś nadrukiem przylegała do szerokich ramion, podkreślając
umięśnione ciało mężczyzny. Od prawego nadgarstka biegł tatuaż,
który pokrywał całą rękę i chował się dopiero pod rękawkiem,
zostawiając wyobraźni to, gdzie mógł się kończyć. Na drugim
nadgarstku miał zegarek na srebrnej bransolecie i opaskę z
ćwiekami, na co zmarszczyłam brwi, no ale skoro taki miał styl, to
nic mi do tego.
W
końcu przyjrzałam się dokładnie jego twarzy. Ostre rysy, mocno
zarysowana szczęka, dwudniowy zarost. Ciemne włosy miał wygolone
po bokach na jakieś trzy centymetry, a reszta była dłuższa i
zaczesana do tyłu. Dopiero gdy spojrzałam w jego czarne oczy,
zadrżałam. W jego spojrzeniu było coś takiego, co wręcz
krzyczało, żeby schodzić mu z drogi.
Nim
zdążyłam cokolwiek powiedzieć, choćby przeprosić, po prostu
mnie wyminął, a do moich uszu dobiegło jeszcze jedno,
wypowiedziane przez niego słowo – idiotka.
Wypuściłam
powoli powietrze, znów zdolna normalnie oddychać. Podźwignęłam
się na nogi i wróciłam do stolika. Gdy tylko usiadłam,
wciśnięto
mi w dłoń kieliszek, ale już zupełnie przeszła mi ochota na
zabawę. Za to wzrokiem wodziłam po pomieszczeniu z nadzieją, że
gdzieś go zobaczę. I był. Siedział z kilkoma osobami, a
dziewczyna w różowych włosach opierała się o jego ramię,
śmiejąc się przy tym głośno.
–
Coś
się stało? – Amy wyszeptała mi do ucha. – Gdzie się tak
gapisz?
Blondynka
powiodła za moim wzrokiem, a na jej usta wypłynął krzywy
uśmieszek. Szturchnęła mnie łokciem i uniosła wysoko jedną
brew. Nic nie powiedziałam, tylko pokręciłam przecząco głową i
wlałam w siebie zawartość szkła.
–
Wpadłam
na niego – burknęłam pod nosem i się zarumieniłam, choć teraz
mogłam zrzucić to na wypite shoty.
–
Lubimy
złych chłopców? – Am uśmiechnęła się szeroko, niezrażona
moim wściekłym spojrzeniem. – Mads. Niejedna już do niego
wzdychała, ale na żadną nie zwrócił nawet najmniejszej uwagi.
Siedzi tylko z tą podróbą Pink, blondyną i trzema kolesiami.
Ale...
– Dziewczyna
uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – ...jeśli chciałabyś
poznać Madsa...
–
Nie
– zaprzeczyłam szybko, kręcąc głową dla podkreślenia, jak
bardzo tego nie chcę.
Ku
mojemu zaskoczeniu Amy skinęła, że się zgadza i chwyciła kolejny
kieliszek, po czym opróżniła go do dna, na
co
odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie miałam ochoty stawać z nim
twarzą w twarz. Odebrałoby mi znów mowę, a on znów nazwałby
mnie idiotką.
W
pewnym momencie poczułam się słabo. Musiałam wyjść na świeże
powietrze. Poinformowałam o tym fakcie blondynkę i na chwiejnych
nogach ruszyłam do wyjścia. Na zewnątrz zaczerpnęłam kilka
głębokich wdechów. Od razu rozjaśniło mi to myśli. Kiedy
chciałam wrócić do baru, coś mnie zaniepokoiło. W bocznej
uliczce ktoś był i mi się przyglądał. Zrobiłam krok w stronę
wejścia, a nieznajomy ruszył pospiesznie w moją stronę. Nie
myślałam nad tym, co robię, tylko rzuciłam się do ucieczki.
Serce
w piersi waliło jak oszalałe, a po chwili zaczęło brakować mi
tchu. Dodatkowo na nierównym chodniku i w szpilkach bieg był
katorgą. Poczułam szarpnięcie za ramię, przez co prawie straciłam
równowagę, ale nieznajomy nie pozwolił mi upaść. Odwrócił mnie
twarzą do siebie, a krzyk uwiązł mi w gardle. Gdy kaptur zsunął
się z jego głowy, po policzkach spływały mi łzy. Może i
napastnik przypominał człowieka, ale z pewnością nim nie był.
Skórę pokrywały gadzie łuski, nie miał włosów, a źrenice miał
podłużne. Chciałam się cofnąć, ale mocniej zacisnął palce na
moich ramionach, uśmiechając się przy tym z dziką satysfakcją.
Jego zęby wyglądały jak dwa rzędy śmiercionośnych igieł.
Przybliżył
twarz do mojej, a jego wężowy język tańczył na mojej skórze.
Usłyszałam własny szloch, ale nie miałam odwagi na nic więcej.
Zacisnęłam powieki, a w uszach cały czas rozbrzmiewał mi jego
śmiech, wymieszany z sykiem.
Nagle
wylądowałam na twardym podłożu. Przekoziołkowałam, ale nie
wstałam, nie byłam w stanie, choć nie do końca wiedziałam,
czy
to ze strachu, czy z powodu obolałego ciała. Otworzyłam oczy,
chcąc rozeznać się w sytuacji, ale ciemność i zawroty głowy mi
to utrudniały. Jednak po chwili zobaczyłam przed sobą plecy, z
których wyrastały ogromne skrzydła. Zupełnie takie, jakie są
przedstawiane na filmach u smoków. Pisk wyrwał mi się z gardła i
odczołgałam się kawałek do tyłu, ale moją uwagę przykuły
buty. Już je widziałam. Gdy dotarło do mnie, do kogo należały,
poczułam zimny pot na ciele.
Ryk,
który wydał z siebie mężczyzna przede mną, sprawił, że
otrzeźwiałam. Ściągnęłam szpilki, jakimś cudem udało mi się
wstać i zaczęłam biec, ile miałam sił w nogach. Strach, który
odczuwałam w tamtym
momencie,
był
moim sprzymierzeńcem. Nie paraliżował, tylko podnosił adrenalinę
i pchał do działania, czyli w moim przypadku – tchórzliwej
ucieczki.
Wybiegłam
na asfalt, chcąc znaleźć się po drugiej stronie ulicy, ale
zamarłam na środku jezdni, bo w moją stronę pędziły światła
auta. Z mojego gardła wyrwał się krzyk, a po chwili poczułam
potężne uderzenie. Myślałam, że to koniec, ale coś się nie
zgadzało. Odsunęłam drżące dłonie od twarzy, a za sobą
usłyszałam jęk. Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Czyjeś
ramiona obejmowały mnie w pasie, a na plecach czułam ciepło obcego
ciała.
Wyciągnęłam
dłoń przed siebie, chcąc dotknąć to, czym byłam otoczona.
Przełknęłam z trudem ślinę, a gdy dotknęłam gładkiej
powierzchni, ona zadrżała. Cofnęłam wystraszona rękę, a w
następnej sekundzie stałam na własnych nogach, uścisk na mojej
tali zniknął, zresztą tak samo jak kokon, w którym się wcześniej
znajdowałam.
Odwróciłam
się, żeby sprawdzić, kto mnie uratował przed zderzeniem z
samochodem i aż zachłysnęłam się powietrzem. Przede mną stał
Mads i mierzył mnie groźnym spojrzeniem. Koszulkę miał podartą,
z łuku brwiowego sączyła się krew, a za nim pojawiły się
ogromne
skrzydła.
Przycisnęłam
dłonie do ust, żeby nie zacząć krzyczeć, a może nawet
wymiotować.
Sama nie do końca byłam pewna, na co zdecyduje się moje ciało.
To, co wcześniej wzięłam za ochronny kokon, było niczym innym
jak... Boże! Ten człowiek miał
skrzydła!
Pisnęłam
i cofnęłam się gwałtownie, gdy on zrobił krok w moją stronę.
Westchnął poirytowany, po czym chwycił mnie
boleśnie
za ramię i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku niż
do
mieszkania. Wyrywałam się, ale miał zdecydowanie więcej siły
niż
ja. Po policzkach zaczęły toczyć się drobne kropelki, nad którymi
nie mogłam zapanować. Jak zbawienie przyjęłam stukot szpilek na
chodniku. Rozglądałam się za źródłem owego dźwięku, a gdy
dostrzegłam dwie dobrze mi znane sylwetki, uśmiechnęłam się z
ulgą. Byłam pewna, że Amy i Emili mi pomogą, ale jak tylko do nas
dotarły, zmieniłam zdanie.
–
Jak
jej pilnujesz, kretynie? – warknęła Amy
w
stronę bruneta, po czym przeniosła wzrok na mnie, ale nie widziałam
w jej oczach tej życzliwości co zawsze.
–
Uważaj
na słowa, czarownico, nadal jest pod twoją opieką. – Głos
mężczyzny był o dziwo łagodny, ale pobrzmiewała w nim nuta
groźby.
Em
uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i dmuchnęła mi w twarz
jakimś pyłem. Zaniosłam się kaszlem, a potem ogarnęła mnie
ciemność.
Z
trudem uniosłam powieki. W pokoju panował półmrok, co przyjęłam
z ulgą. Nadal byłam zmęczona, a na dodatek cała obolała, ale
wracała mi pełna świadomość. Gdy tylko obrazy z moich urodzin
ułożyły się w jeden spójny ciąg, zesztywniałam. Przecież to,
co widziałam, nie mogło być prawdziwe. Ludzie nie wyglądają jak
gady i nie mają smoczych skrzydeł, a moje współlokatorki nie są
czarownicami!
Potrząsnęłam
energicznie głową, chcąc pozbyć się tych wspomnień, co
oczywiście było niemożliwe. Usiadłam na łóżku i skupiłam się
na otoczeniu. Z pewnością byłam w pokoju, ale nie swoim. Zsunęłam
bose stopy na podłogę. Gdy wstałam, drewniane deski zaskrzypiały
pod moim ciężarem, ale żaden inny dźwięk nie zmącił ciszy.
Dopiero po kilku krokach zdałam sobie sprawę, że nie mam na sobie
czarnej sukienki, tylko satynową koszulkę nocną. Rozejrzałam się
za czymś, w co mogłabym się przebrać, ale nic nie znalazłam.
Podeszłam
do okna, chcąc sprawdzić, jaka jest pora dnia i w jakiej części
miasta się znajduję. Jeśli ten cały Mads mnie porwał, to może
uda mi się stąd wydostać i znajdę najbliższy posterunek policji.
Gdy odsunęłam zasłonę, znów doznałam szoku. Nie dość, że
była noc, to wszędzie leżał śnieg, a mieliśmy środek lata.
Poza tym nie znajdowałam się
już
w mieście. Przynajmniej nie było widać żadnych budynków, tylko
ogród i ścianę lasu, choć drzewa wydały mi się nienaturalnie
duże. Gwałtownie zasunęłam materiał, a moje serce podjęło
szaleńczy galop.
Na
palcach podeszłam do drzwi i chwyciłam za okrągłą klamkę. Na
moje szczęście nie byłam zamknięta na klucz. Wyszłam na wąski
korytarz, ale wydawało się, że nikogo nie ma, więc korzystając z
tej okazji, przemknęłam do schodów, które prowadziły na dół.
Popatrzyłam na stopnie, które były już dość stare, przynajmniej
o tym świadczyło wytarcie pośrodku każdego z nich. Modliłam się
w duchu, żeby nie zdradziły mojej obecności.
Byłam
już na ostatnim stopniu, gdy usłyszałam czyjeś kroki. Zamarłam,
nie wiedząc,
czy
biec do drzwi, które majaczyły niemal na wprost mnie, czy uciec do
pokoju, w którym się obudziłam. Po kilku sekundach w pole mojego
widzenia wszedł młody mężczyzna. Bawił się czymś w dłoniach i
ogólnie nie zwracał uwagi na otoczenie, jednak musiał dostrzec
moje stopy, bo zatrzymał się i sunął wzrokiem w górę, aż
napotkał moje wystraszone spojrzenie.
–
Obudziłaś
się – stwierdził i uśmiechnął się lekko. – Z pewnością
jesteś głodna.
Chciałam
zaprzeczyć, ale głośne burczenie w brzuchu potwierdziło
jego
słowa.
–
Może
trochę – wyszeptałam.
–
Chodź.
– Mężczyzna odchylił się na moment, wpatrując się w jakiś
punkt za sobą, po czym chwycił moją dłoń i pociągnął. – Na
imię mam Ewan.
Weszliśmy
do kuchni, w której nikogo obecnie nie było. Usiadłam na krześle
i obserwowałam poczynania blondyna. Zachowywał się podejrzanie,
jakby starał się każdą czynność wykonać jak najciszej. Z
jednej z szafek wyciągnął pieczywo, z innej jakiś słoiczek,
któremu się przez chwilę przyglądał, po czym postawił na blacie
i sięgnął po kolejny. Z szuflady wyciągnął nóż i deskę. Z
tym wszystkim podszedł do stołu. Zanim jednak usiadł, wstawił
wodę i uszykował kubek. Dopiero wtedy wrócił do mnie i zajął
się przygotowaniem kanapek.
–
Mam
dżem... nie mam pojęcia jaki. I
krem
o smaku mlecznej
czekolady.
– Posłał mi pytające spojrzenie.
–
To
może czekolada.
–
Świetny
wybór. – Zajął się smarowaniem kromki chleba. Gdy się z nią
uporał, podał mi ją z przepraszającym uśmiechem na ustach. –
Przepraszam, że tak skromnie, ale to nie mój dom i nie wiem, gdzie
co jest.
–
Też
jesteś tu przetrzymywany? – Nim zdążyłam ugryźć się w język,
zadałam pytanie.
–
Przetrzymywany?
– Popatrzył na mnie dziwnie, ale przerwał mu gwizdek. Ewan
doskoczył do czajnika i ściągnął go z ognia. Przez moment
wpatrywał się w kuchenne drzwi, ale chyba uznał, że nikt się nie
zbliża, bo westchnął z ulgą. Nalał wody do kubka i podał mi
gorący napój.
– Nie jestem przetrzymywany, zresztą ty też nie. Ale teraz jedz i
pij, bo jak się zorientują, że nie śpisz, to nie będzie czasu.
Blondyn
wydał mi się szczery, a przede wszystkim przyjazny, choć z drugiej
strony, czy mało było psychopatów, którzy wyglądali na
sympatycznych ludzi? Nie pytałam już o nic, tylko jadłam. Kilka
minut później zrozumiałam,
o
czym mówił Ewan, bo do kuchni wszedł nie kto inny jak Mads.
Najpierw zmierzył wściekłym spojrzeniem mnie, a później
przeniósł je na blondyna, który i tak nic sobie z tego nie zrobił.
–
Ty
se, kurwa, jaja robisz?! Myślałem, że uciekła.
–
Stary,
przecież na cały teren jest nałożone zaklęcie. Niby jak miałaby
uciec? Poza tym jest zima. Idiotką nie jest. – Blondyn westchnął
głośno, po czym wzruszył ramionami i wskazał na stół. – Była
głodna, a znając ciebie i czarownice, najpierw byłoby
przesłuchanie,
a może później któreś łaskawie by ją nakarmiło.
–
Nie
tobie o tym decydować. – Mads warknął, a ja poczułam,
jak
oblewam się zimnym potem.
Za
drzwiami było słychać głosy, które stawały się coraz
głośniejsze, a już po chwili błądziłam przerażonym wzrokiem po
twarzach, które kolejno pokazywały się w wejściu do kuchni, ale
chyba największy szok wywołała obecność Amy i Emili. Chwyciłam
się skraju blatu, żeby nie zjechać z krzesła, a szczęki bolały
od ich zaciskania.
–
Co
to ma znaczyć? – wyszeptałam, z ledwością powstrzymując łzy,
które napływały mi do oczu.
Nikt
nie kwapił się z udzieleniem odpowiedzi. Moje współlokatorki
patrzyły na mnie dziwnie, jakby ze smutkiem, ale i ulgą, w oczach
Ewana gościło współczucie, a w oczach
Madsa
złość. Reszta była po prostu zaciekawiona.
–
Cara,
to nie jest takie proste. – Em zrobiła kilka kroków w moją
stronę, a ja jak oparzona poderwałam się z miejsca i uciekłam pod
ścianę.
–
Tam
był jakiś stwór, on... – Wskazałam palcem na bruneta. –
...miał skrzydła, a Amy nazwał czarownicą! – wykrzyczałam
przez łzy. – A ty... ty
mi
coś zrobiłaś.
–
Użyłam
pyłu, żeby cię uśpić – przytaknęła, jakby to była
najnormalniejsza rzecz na świecie. – Wszystko ci wytłumaczymy,
ale chodźmy do salonu.
–
Nie
ruszę się, dopóki się nie dowiem, co to wszystko ma znaczyć. –
Otarłam policzki i spojrzałam jej prosto w oczy, ale niemal
natychmiast odwróciła wzrok.
–
Boże!
Skończcie z tą szopką! – Dziewczyna o różowych włosach
przepchnęła się obok Madsa i uśmiechnęła się do mnie krzywo. –
Te dwie ladacznice są czarownicami, my jesteśmy Smokami, a ty
jesteś Aserenką.
Otworzyłam
już usta, żeby ją wyśmiać, ale nikt nie zwrócił jej uwagi, że
jest nienormalna, ani też nie zaprzeczył jej słowom. Kolana się
pode mną ugięły i osunęłam się na podłogę. Byłam niemal
pewna, że oszalałam. To wszystko, co działo się wokół mnie,
było tylko wytworem mojej wyobraźni, w której się zatraciłam.
Choroba psychiczna wyjaśniłaby wszystko.
Serce
uderzało o moje żebra tak głośno, że pewnie i oni je słyszeli.
Klatka piersiowa unosiła się w nierównym rytmie i byłam tylko o
krok od załamania.
Nawet
nie zauważyłam, kiedy Mads podszedł i wziął mnie na ręce.
Poczułam się jak zagubione, samotne dziecko. Zanim wyszedł ze mną
z kuchni, zarejestrowałam jeszcze, że warknął na nich wszystkich.
Po
kilku minutach znalazłam się w pokoju, w którym się obudziłam.
Gdy posadził mnie na łóżku, zrobiło mi się zimno. Objęłam się
ramionami i starałam zapanować nad drżeniem własnego ciała. Mads
zniknął na chwilę za drzwiami, a gdy wrócił, kucnął przede
mną.
–
Powinny
pasować. – Podał mi ubrania zwinięte w kostkę. – Tilda mówiła
prawdę. Jesteś Aserenką, a ja i inne Smoki jesteśmy twoimi
strażnikami.
Podniosłam
na niego załzawione spojrzenie i wpatrywałam się w ciemne oczy,
które równie dobrze mogły być studniami bez dna. Zamrugałam
kilka razy i potrząsnęłam głową.
–
Nie
– wyszeptałam. – To nie może być prawda.
Brunet
westchnął cicho, po czym wyprostował się i ściągnął koszulkę,
a już po chwili z jego pleców wyrosła para skrzydeł, które
ledwie mieściły się w pokoju. Jakby tego było mało,
w
jego oczach zapłonęły płomienie, a skóra wydawała się być
pokryta czerwoną łuską.
Wpatrywałam
się w niego szeroko otwartymi oczami. Początkowo sądziłam, że to
jakaś sztuczka, po chwili jednak poczułam niepokój, ale ciekawość
okazała się silniejsza. Wstałam z łóżka i z ręką wyciągniętą
przed siebie podeszłam do niego. Opuszkami palców dotknęłam jego
brzucha, po czym przesunęłam je na klatkę piersiową. Przeszłam
pod ogromnym skrzydłem i wodziłam dłonią po jego strukturze, aż
zadrżał.
–
Łaskocze
– stwierdził, a w kolejnej sekundzie wciągał bluzkę przez
głowę.
–
Czym
ty jesteś? – zapytałam już pewniejszym głosem.
–
Smokiem.
– Odwrócił się w moją stronę. – Tak jak Ewan, Tilda, Clara,
Matt i Lucas. Różnimy się typem żywiołu.
–
A
Emili i Am naprawdę są czarownicami?
–
Tak.
– Skinął głową, po czym skierował się do drzwi. – Do
dwudziestych pierwszych urodzin to one miały się tobą opiekować.
Później przeszłaś pod naszą ochronę. Zresztą, ubierz się i
porozmawiamy,
jak
zejdziesz.
Po
tych słowach zostałam sama w pokoju. I wcale nie poczułam ulgi.
To, co widziałam i słyszałam, nie miało racji bytu, ale jednak
było prawdziwe.
Przebrałam
się w rzeczy przyniesione przez Madsa i ku zaskoczeniu przyniosło
mi to dziwną pociechę. Nie biegałam już w obcym domu w koszulce
nocnej, która odkrywała za dużo. Naciągnęłam rękawy bluzki na
dłonie i wyszłam z pokoju. W sumie nie wiedziałam, dokąd iść,
więc kierowałam się słyszanymi dźwiękami. Doprowadziły mnie
one do przestronnego salonu, w którym siedzieli wszyscy, których
widziałam w kuchni.
–
Mads,
cholera. Nie dałeś jej butów. – Blondynka o wielkich,
jasnoniebieskich oczach rzuciła w niego poduszką, po czym wstała
ze swojego miejsca. – Clara. Jaki nosisz rozmiar?
–
Cara.
Trzydzieści siedem – odpowiedziałam, gdy dziewczyna podała mi
dłoń, a już po chwili wręczyła mi niebieskie trampki.
–
Niestety
trzydzieści osiem, ale jakoś powinnaś w nich przetrwać. –
Uśmiechnęła się słabo i wytknęła język na Madsa, który
odrzucił jej poduszkę.
Wciągnęłam
buty na bose stopy, a gdy się wyprostowałam, oparłam się o próg,
niezdolna zrobić nawet
kroku
w przód. Przyglądałam się zebranym uważnie. Wyglądali na
zupełnie normalnych ludzi, ale nimi nie byli. Cały czas oswajałam
się z tą myślą, choć to wcale nie było łatwe do
zaakceptowania.
–
Więc
wy jesteście czarownicami, a wy zamieniacie się w smoki. –
Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się,
czy
za chwilę nie wybuchną śmiechem.
–
Nie
zamieniamy się. Jesteśmy Smokami. – Ewan poinformował mnie
rzeczowym tonem, po czym wzruszył ramionami. – To taka rasa.
–
I
mówisz o tym tak spokojnie. – Zaśmiałam się nerwowo, choć
czułam coraz większy niepokój.
–
Dla
nas to normalne. Dla ciebie też by było, gdyby nie wysłali cię do
Mereti. – Moja twarz musiała wyrażać konsternację, bo blondynka
uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła tłumaczyć. – Świat, w
którym obecnie przebywamy, to Indria. Jeśli wyjrzysz przez okno, to
przekonasz się, że wszędzie jest śnieg. Drzewa są większe, mają
inne liście i kolor, a jak będziesz miała szczęście, to
zobaczysz stworzenia żyjące w lesie, których nigdy nie widziałaś.
Mereti to świat, który znasz jako Ziemia. Jest ich jeszcze kilka,
ale nie wszystkie nadają się do życia, albo zwyczajnie mają
nieprzyjacielskich mieszkańców. W Indrii panuje rasa Aserenów,
która utrzymuje stabilizację tego świata. Znalazły się
jednostki, które uważały, że nasz świat świetnie poradzi sobie
sam. Znaleźli poparcie i chcieli wybić Aserenów. Gdy się
urodziłaś, oddano cię w ręce dwóch czarownic, żeby opiekowały
się tobą do osiągnięcia dojrzałości. Po dwudziestych pierwszych
urodzinach miałaś przejść pod naszą ochronę i przejąć tron.
–
A
co,
jeśli
jesteście w błędzie?
–
Nie
jesteśmy. – Mads popatrzył na mnie twardo, przez co zupełnie
nieświadomie się wyprostowałam.
–
Ale
co,
jeśli
tamci mieli rację? Jeśli ten wasz świat nie potrzebuje
przywództwa.
–
Jeśli
Asern nie obejmie tronu, to magia rozsadzi Indrię od środka. –
Emili popatrzyła na mnie smutno. – Już to przerabialiśmy. Cara,
my wszyscy tutaj jesteśmy znacznie starsi. Widzieliśmy już, co się
może stać, gdy nikt nie zapanuje nad magią. Poza tym ta moc sama
sobie wybiera,
kto
będzie jej panem.
–
Tak
się dzieje od tysięcy lat i to, że coś ci się nie podoba, nie
oznacza, że to się zmieni. – Mads wstał z fotela. Odwrócił się
w stronę moich współlokatorek i uśmiechnął się krzywo. –
Wasza misja dobiegła końca. Możecie się ładnie pożegnać i
wypieprzać z mojego domu.
Widziałam
tylko,
jak
Amy zrobiła się czerwona na twarzy i zapewne chciała się rzucić
na niego z pazurami, ale Em przytrzymała ją za rękę i pokręciła
przecząco głową. Obie podeszły do mnie sztywno, a ja mimo
wszystko poczułam przemożny żal. Nieważne kim były, dla mnie
pozostawały
przyjaciółkami;
nie
wyobrażałam sobie, jak mogę przejść przez cokolwiek bez nich.
Kiedy mnie przytuliły, zaczęłam płakać.
W
jednym momencie stały tuż przede mną, a gdy mrugnęłam, już ich
nie było. Po prostu zniknęły.
Otarłam
rękawem łzy, starając się zapanować nad szlochem dławiącym
moje gardło.
–
Zbierajcie
się. Za pół godziny wyruszamy.
Spojrzałam
zdezorientowana na Madsa, ale on tylko mnie wyminął i odszedł.
Wszyscy z ociąganiem
wstali
ze swoich miejsc, a blondynka westchnęła głośno.
–
Cara,
chodź. – Skinęła na mnie ręką i uśmiechnęła się
przyjaźnie. – On jest... trudny. Z czasem idzie przywyknąć, a
nawet można go polubić. – Chwyciła moją dłoń, po czym
pociągnęła za sobą.
–
Nie
lubi mnie. Prawda? – zapytałam, choć wcale nie wiedziałam po co,
skoro to było oczywiste.
–
Nie
lubi Aserenów. Może gdybyście spotkali się w innych
okolicznościach. – Wzruszyła ramionami.
–
Dlaczego?
– Nie potrafiłam odpuścić tego tematu.
Wydawało
mi się, że odpowiedź jest istotna. Wręcz byłam przekonana, że
to może zmienić wszystko, choć nie miałam pojęcia, co mogę
usłyszeć.
–
Kiedyś
jeden z Aserenów zaklął nasze dusze w kryształach i w ten sposób
zmusił nas do służenia wam.
Zaczerpnęłam
gwałtownie powietrza, jakbym dopiero co wypłynęła na
powierzchnię. Mads uważał, że to zarówno moja wina, jak i
każdego, kto został przez nich nazwany Aserenem. Tylko ja nie
miałam o tych sprawach zielonego pojęcia. A już na pewno nie
zmuszałabym nikogo, żeby mnie chronił, służył, czy co oni mieli
robić. Jak można było zabrać komuś duszę i uwięzić ją w
kamieniu dla własnych korzyści? Nie byłam w stanie tego pojąć.
–
Gdzie
są te kryształy?
–
Nie
wiem, ale pewnie jak przekażą ci tron, to je dostaniesz. – Clara
uśmiechnęła się słabo. Wyglądała, jakby się pogodziła z
faktem, że ktoś ma jej duszę, ale mi się to w ogóle nie
uśmiechało. – Polecisz z Madsem. Jedyny jest ognistym, a na
zewnątrz jest bardzo zimno. Mogłabyś zamarznąć.
–
Ognistym?
– Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, wpatrując się w blondynkę,
która wyciągała z szafy gruby sweter.
–
Yhmm...
– mruknęła i podała mi ciepłe ubranie. – Ja i Ewan jesteśmy
lodowymi Smokami, Tilda to elektryk, a Matt i Lucas są związani z
ziemią.
–
Wolałam
chyba nie wiedzieć – bąknęłam pod nosem, na co Clara się
zaśmiała.
–
Będzie
dobrze. Wszystkiego się nauczysz.
Nawet
się nie spostrzegłam, a trzydzieści minut minęło. Znów stałam
w salonie, wpatrzona w swoje dłonie, zastanawiając
się,
jak mogło do tego dojść. Z zamyślenia wyrwało mnie nagłe
poruszenie gdzieś w korytarzu. Spojrzałam w tamtym kierunku i
zobaczyłam półnagiego bruneta, który zmierzał w moją stronę.
Wcisnął mi w dłonie jakiś pakunek, po czym bez słowa popchnął
w stronę holu. Gdy stanęłam przed drzwiami, objął mnie w pasie i
przyciągnął do siebie tak,
że
przylegałam plecami do jego ciała. W kolejnej sekundzie lecieliśmy
pomiędzy drzewami.
Początkowo
byłam przerażona i usilnie zaciskałam powieki. Słyszałam miarowe
uderzenia skrzydeł w powietrzu i czułam zapach mrozu, ale nie było
mi zimno. Ciepło promieniujące od Madsa skutecznie mnie
rozgrzewało. Gdy w końcu otworzyłam oczy, oniemiałam. W dole
widziałam pojedyncze domy, gdzieś na prawo majaczyła szmaragdowa
zieleń, która przypominała zamarznięte jezioro. Na lewo gęsto
rosły drzewa w kolorze bieli, a tuż pod nami biegło stado czegoś,
co przypominało konie, ale o zaskakującej barwie, bo czerń
mieszała się z czerwienią i miały po dwa srebrne rogi.
Poczułam
szarpnięcie i unieśliśmy się wyżej –
tak,
że teraz już niczemu nie mogłam się przyjrzeć. Nawet nie
wiedziałam,
gdzie
są pozostali, byłam tylko ja i Mads. Uniosłam głowę, chcąc
zobaczyć,
jak
wyglądał. Twarz miał ludzką, ale pokrytą delikatną, czerwoną
łuską i jego oczy też wyglądały inaczej. Był w nich ogień.
–
Co?
– Przestał się wpatrywać w przestrzeń przed sobą i spojrzał
na mnie.
–
Zastanawiam
się, czy jeśli odzyskałbyś swoją duszę, nadal byłbyś takim
dupkiem.
–
Clara
ci powiedziała? – Uśmiechnął się krzywo. – Tak, byłbym.
Nie
odezwałam się już więcej, bo przed nami zamajaczyło coś, co
przypominało największą budowlę, jaką kiedykolwiek widziałam.
Brunet obniżył lot i zwolnił, a ja poczułam ucisk w okolicach
serca. Dopiero co przywykłam do myśli, że są inne rasy niż
ludzie, a teraz musiałam pogodzić się z tym, że nie byłam
człowiekiem.
Wylądowaliśmy
na skalnym moście, a obok nas zaraz pojawili się pozostali.
Przyglądałam się im przez chwilę i musiałam przyznać, że
wyglądali bajecznie. W końcu nie na co dzień widzi się magiczne
istoty.
Przed
bramą zmaterializował się ogromny
potwór
i
automatycznie chciałam się cofnąć. Zapewne gdyby nie nadal
obejmujący mnie Mads, to uciekłabym. Stwór podszedł bliżej, po
czym zmierzył każdego swym żółtym spojrzeniem. Przypominał
trochę poskręcane drzewo bez liści, ale stokrotnie straszniejsze.
–
Smoki
– wychrypiał, a następnie pchnął bramę, której wrota
otworzyły się na oścież, wpuszczając nas do środka.
Dopiero
gdy znaleźliśmy się wewnątrz, brunet mnie puścił i wziął ode
mnie pakunek, który okazał się górnymi częściami garderoby
Smoków.
W
zamku było ciepło, choć nie widziałam nigdzie niczego, co mogłoby
świadczyć o jakimś ogrzewaniu. Przeszliśmy do sali, w której
znajdował się tron, lecz nie było
żadnej
żywej duszy. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego,
że z bocznego wejścia wyłoni się mój sobowtór.
Otworzyłam
usta i po prostu się na nią gapiłam. Wyglądała identycznie jak
ja, tylko że ona miała na sobie długą, bladozłotą suknię,
delikatny makijaż i biżuterię, na którą nigdy bym nie zarobiła.
Spojrzałam zdezorientowana na Madsa, który wyglądał na równie
zaskoczonego, co ja.
Dziewczyna
uśmiechnęła się delikatnie do mnie, co wydało mi się
przerażające. Zaplotła dłonie przed sobą, a wzrok przeniosła na
Smoki.
–
Zostawcie
nas same. – Zdecydowanie zabrzmiało to jak rozkaz, a nie jak
prośba.
Początkowo
nikt się nie ruszył, ale po chwili usłyszałam kroki. Miałam
ochotę wybiec za nimi albo chociaż krzyknąć, żeby mnie nie
zostawiali, ale nie zrobiłam nic. Stałam i gapiłam się na...
siebie. Ona znów się do mnie uśmiechnęła i choć w jej oczach
widziałam życzliwość, to cholernie się bałam.
–
Przykro
mi, że to wszystko cię spotkało – zaczęła nieznajoma i
podeszła bliżej. – Ale cieszę się, że mimo niebezpieczeństwa
nikt cię nie skrzywdził.
–
Nie
rozumiem, o czym mówisz – wyszeptałam, wpatrując się w jej
twarz.
–
Nie
jesteś Aserenką. Jesteś zwykłym człowiekiem, choć posłużono
się tobą, żeby odwrócić uwagę ode mnie. Mam na imię Caliope.
Urodziłyśmy się tego samego dnia, a za pomocą zaklęcia
sprawiono, że wyglądamy identycznie.
–
Czy
oni wiedzą? – zapytałam ze łzami w oczach, a ona pokręciła
przecząco głową.
–
Musieli
wierzyć, że to ty jesteś następczynią, ale nie mieli pojęcia,
jaka jest prawda.
–
I
co teraz ze mną?
–
Możesz
wrócić do swojego życia albo możesz zacząć nowe tutaj. Wybór
należy do ciebie. – Już otwierałam usta, na co ona uśmiechnęła
się szeroko, jakby czytała mi w myślach. – Mam księgę
czarów
i jest tam zaklęcie na wymazanie pamięci, ale też takie, które
spowoduje, że będziesz mogła żyć wśród nas. Chociaż tyle mogę
dla ciebie zrobić.
–
Chciałabym,
żebyś zwróciła wolność Smokom. – Przygryzłam dolną wargę,
czekając na jej odpowiedź.
–
Oby
był tego wart. – Uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wyszła.
Przez
dwa lata od spotkania Aserenki o imieniu Caliope w moim życiu wiele
się zmieniło. Uwierzyłam w magię, w istnienie różnych światów
i ras. Zresztą, moja obecność też miała duży wpływ na inne
życia. Co prawda Emili i Amy widywałam sporadycznie, ale za to
zaprzyjaźniłam się z Clarą i Tildą. A już zupełnie
przewróciłam świat Madsa do góry nogami. Początkowo nie był
zadowolony z tego, że chcę przemeblować dom, ale na jego
nieszczęście po ślubie miałam do tego pełne prawo.
Stałam
w holu naszego domu, tuż przy schodach,
i
czekałam, aż mój mąż w końcu wejdzie do środka. Gdy tylko
otworzył drzwi, po plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz. Nie
widzieliśmy się kilka dnia, ale mimo to nie biegłam mu na
spotkanie. W końcu wszedł w łunę bladego światła i mogłam się
przyjrzeć jego twarzy. Wyglądał na strasznie zmęczonego.
Uśmiechnęłam
się do niego, ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu, tylko
przyglądał mi się uważnie. Nie zdziwił mnie tym w ogóle.
Przywykłam do jego trudnego charakteru.
–
Nie
śpisz – stwierdził rzecz oczywistą, po czym odwiesił skórzaną
kurtkę na wieszak. – A powinnaś.
Uśmiechnęłam
się szeroko na myśl, że Mads nadal ma nadzieję, że podporządkuję
się jego zasadom. Powinien się cieszyć, że zgodziłam się
zamieszkać w Indrii i nauczyłam się tutaj żyć.
–
I
tak bym nie zasnęła. – Wzruszyłam ramionami i przyglądałam
się, jak wyciąga coś z kieszeni kurtki, po czym podchodzi
do
mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, aż zaparło mi dech w
piersiach. – Tęskniłam.
Mads
nic nie odpowiedział, tylko patrzył na moją twarz, a następnie
przeniósł wzrok na już widoczny brzuszek. Uśmiechnął się
delikatnie i położył na nim dłoń, a gdy na powrót spojrzał mi
w oczy, widziałam w nich miłość, radość, dumę.
–
Mam
coś dla niego. – Uniósł dłoń, w której trzymał pluszowego
kota.
–
Albo
dla niej. – Przygryzłam dolną wargę, wzięłam od niego maskotkę
i pogłaskałam mój brzuch. – Myślę, że to będzie dziewczynka.
Uniosłam
głowę, chcąc sprawdzić reakcję męża. Nadal lekko się
uśmiechał, aż nieświadomie wstrzymałam oddech. Mads delikatnie
dotknął mojej twarzy, gładził policzki opuszkami palców,
kciukiem obrysowywał kontur ust, zupełnie jakby chciał się
upewnić, że naprawdę tu jestem, że jestem z nim. Jedną dłonią
wsunął kosmyk włosów za moje ucho, a drugą zjeżdżał po
plecach, żeby zatrzymać ją na ich dole,
i
przyciągnął mnie bliżej siebie. Przymknęłam powieki i wspięłam
się na palce, chcąc wyjść na spotkanie ustom męża. Poczułam
gorący oddech na twarzy, a po plecach znów przebiegł mi przyjemny
dreszcz. Zanim mnie pocałował, uśmiechnęłam się lekko, bo
wiedziałam, że znalazłam idealne miejsce dla siebie, u boku
najwspanialszego mężczyzny.
A
teraz pozostało nam czekać na narodziny
naszego
maleństwa i cieszyć się sobą.